Jak pamiętacie chwaliłam się ostatnio wizytą u Janusza Majera, który pokazał mi swoją wspaniałą bibliotekę książek górskich, a za oknem góry. Nie minął tydzień, a dowiedziałam się, że będę miała okazję spotkać inną inspirującą osobę, Kasię Nizinkiewicz. W tym przypadku kluczem spotkania była moda. Ale w tle – domyślne – też oczywiście góry. Na początku miałam tylko wrzucić na Facebooka zdjęcia z tych spotkań i dodać opisy, ale im dłużej nad tym myślałam, tym więcej miałam skojarzeń i wniosków. Chyba połączyłam jakieś kolejne kropki (wytłumaczę ten zwrot później) i chyba chcę o tym opowiedzieć.
Spotkanie w bibliotece
Jak możecie się domyślić, górska biblioteka Janusza Majera jest imponująca – znajdują się w niej publikacje z całego świata, a oczkiem w głowie kolekcjonera jest Azja Środkowa. Janusz gromadzi nie tylko książki, ale także mapy. Zresztą książki są dla niego trochę jak mapy – rozbudzają wyobraźnię i powodują, że porusza się po świecie inspirowany tym, co przeczytał, naprawdę jeździ i eksploruje opisywane w nich rejony. Jego azjatyckie opowieści mam nadzieję, że jeszcze się na blogu pojawią, ponieważ są fascynujące. Ulubioną książką mojego gospodarza wydaje się być „Wielka gra” Petera Hopkirka – napisane z rozmachem opracowanie o tym, jak dwa wielkie mocarstwa, wiktoriańska Anglia i carska Rosja, przy pomocy oficerów wywiadu toczyły niewypowiedzianą wojnę o Azję Środkową. Nie brakowało w niej także polskich akcentów i to właśnie najbardziej zainspirowało Janusza Majera do prześledzenia szlaków, jakimi podążali oficerowie obu stron tej geopolitycznej rozgrywki.
Ale, jak wspominałam, rozmowy nie koncentrowały się tylko na książkach górskich. Gdy Janusz gorączkowo opowiadał o noszących polsko brzmiące nazwiska szpiegach, którzy pertraktowali z potężnymi chanami, ja kątem oka spostrzegłam… opracowania krytycznoliterackie. Dokładnie te same, co u mnie na moim ulubionym, humanistycznym regale.
– A te, to czyje?
– Moje – Janusz Majer odpowiedział w tak oczywisty sposób, jakby wszyscy zgłębiali dzisiaj „Teorie literatury XX wieku”.
Zrobiłam krok w tył i dopiero wtedy zobaczyłam tę książkę w szerszej perspektywie. Cała ta ściana to była humanistyka, znajome nazwiska pisarzy, wielkie nazwiska filozofii, kontrowersyjne myśli od lewej po prawą stronę myśli politycznej. To jest taki moment, kiedy każdemu molowi książkowemu zaczynają trząść się ręce – po co sięgnąć, czego dotknąć… bo przecież nie chodzi o to, żeby rzucić się i czytać, na to nie będzie czasu, ale żeby chociaż pogłaskać okładkę, no ale którą?
A Janusz Majer stał tak jak stał, zadowolony i uśmiechał się, ponieważ mógł ze spokojem pomyśleć (a może i pomyślał): moja biblioteka, nie muszę się śpieszyć. Kiedyś się zastanawiałam, skąd u Janusza tyle spokoju i dystansu, skąd to wewnętrzne przekonanie o tym, że nie musi błyszczeć i być na pierwszym planie, wystarczy, że robi swoje. Może się mylę, ale po części na pewno z tych książek.
Dziś często oczekujemy od lektur – książek, artykułów – że dostarczą nam szybko wysokich emocji, które trwać będą tyle, ile czytanie, a potem już nie będą nam zabierać czasu ani spokoju. Tym-czasem naprawdę kształcą nas te książki, które ten spokój odbierają i to długo po lekturze. To często problem literatury górskiej – literatury o górach najwyższych, wyprawach najbardziej brawurowych. Choć poznajemy przebieg akcji górskich i jesteśmy pełni podziwu dla odwagi zdobywców szczytów, czasem brakuje w tych książkach refleksji, punktu zaczepiania, który pozwalałby je odnieść do naszej nizinnej rzeczywistości, zmuszał, żeby ją zmieniać.
Spotkanie w wiankach
To z kolei częsty temat moich rozmów z Kasią Nizinkiewicz, właścicielką marki Kwark, blogerką i autorką „Pirenejskich wędrówek”. Jak pewnie niektórzy wiedzą, a inni doznają lekkiego wstrząsu – przez większość swojego życia zawodowego pracowałam jako dziennikarz lifestylowy i wcale się tego nie wstydzę. Kasia z kolei pracowała jako projektantka mody. Nie spotkałyśmy się w tamtych życiach, dopiero za sprawą bloga zaczęłyśmy wymieniać e-maile na temat książek, a z czasem zaczęłyśmy też komentować swoje wcześniejsze doświadczenia w środowisku, które jest nie mniej specyficzne niż to górskie.
Ja o swoich czterech latach często mówiłam, że ich nie żałuję, bo ja ich po prostu nie miałam. Chciałam robić wszystko najlepiej jak potrafiłam, ale nie wiedziałam, czemu to właściwie służy. Pozwoliłam sobie założyć klapki na oczy i próbowałam przez kilkanaście godzin dziennie utrzymać tempo modowej/modnej Warszawy. I nie jest tak, że góry uratowały mnie przed wątpliwą karierą, góry były gdzieś obok, były miejscem odreagowania. Uratowało mnie to, że góry okazały się bardziej ludzkie niż niektórzy ludzie, których spotkałam na swojej drodze. Góry nie są zaślepione chęcią zdobycia władzy i własną megalomanią… one po prostu są.
Może jest coś, czego żałuję i właśnie tak opisałam to Kasi: „żałuję najbardziej, że nigdy nie byłam takim wyluzowanym człowiekiem, który jak jest słońce i ciepło, to biega po trawie w szortach i z wiankiem na głowie (taki wizerunek czasem się przetwarza na potrzeby festiwali muzycznych i całej ich otoczki)”. Ale teraz, kiedy nie muszę się napinać na to swoje niezwykle ważne pisanie o modzie, mogę w wianku chodzić od rana do wieczora, a nawet wyjść w nim na szlak. I ten pomysł podchwyciła od razu Kasia przywożąc mi do Warszawy koszulkę termoaktywną z kwiatkiem i polarowe wianki, może za ciepłe na moje planowane przejście, ale w sam raz, by wywołać szeroki uśmiech.
To nie jest o tym, że firma X czy Y mnie ubiera, to jest opowieść o tym, że jeśli powiecie na głos, co Wam chodzi po głowie i w dodatku będzie to pozytywne i zaraźliwe, zacznie żyć swoim życiem i wróci do Was zanim się obejrzycie, a wtedy już nie sposób będzie się wycofać. Ja to nazywam „cuda wianki”.
Dwa spojrzenia
Dwa ważne spotkania. Dlaczego ważne? Jedno pokazało mi, ile jeszcze lektur przede mną, ile jeszcze pracy, żeby zbudować własną bibliotekę w domu z widokiem na góry, który jest na końcu świata (przepraszam Januszu, wcale nie jest tak źle z dojazdem jak myślałam :). Uspokoiło mnie, że nie ma sensu przejmować się i brać do siebie wszystkiego, co piszą ludzie na Facebooku, chwytać się każdej jednej okazji, żeby być online i na coś zareagować… wystarczy spojrzeć na te książki i rzeczy ważne wracają na ważne miejsca. Miejsce rzeczy błahych zajmują pytania, które, mam nadzieję, wciąż są. (W „Ościach” Karpowicza, którego też u Janusza widziałam, jest taki cytat: „Na najwyższej półce, do której już się nie sięga, stali Dostojewski i Conrad. Pisarze odpowiadający na pytania, których już nie ma”). To jest spojrzenie wprzód, co chcę, jak chcę, ale przede wszystkim, dlaczego właśnie to i tak?
Drugie spotkanie to spojrzenie wstecz – co było to było. Lekcją od Kasi jest to, że rzeczy, o które naprawdę warto zadbać, to nie zapewnienie sobie zaproszenia na pokaz mody, ale wywalczenie sobie niezależności. Jest tak wiele rzeczy bez których potrafię się teraz obejść, że mnie to przeraża. Tak przeraża. A Kasia patrzy i jest taka spokojna, uśmiechnięta, może nawet trochę pobłażliwa, człowiek-zen. Jakby dobrze znała myśl Henry’ego Davida Thoreau, że „bogactwem człowieka są rzeczy, bez których może się obejść”.
Łączenie kropek
Na koniec, obiecałam, że wyjaśnię, o co chodzi w łączeniu kropek. To sformułowanie pochodzi od osoby, której nie poznałam i nie wiem, czy bym nawet chciała, bo za życia nie cieszyła się najlepszą sławą, ale nie mogę mu jednak odmówić błyskotliwych myśli i życiowych wniosków, w brzmieniu których nie zmieniłabym ani jednego słowa. Steve Jobs proszę państwa.
Nie ukończył studiów, wyleciał z pracy w firmie, którą zakładał i też mówi, że niczego nie żałuje. Dlaczego? Ponieważ „nie da się łączyć kropek patrząc w przyszłość. Da się to tylko zrobić patrząc wstecz. Musisz zaufać, że one w jakiś sposób połączą się w przyszłości”. Nie wiemy, czemu będą służyć wydarzenia, które teraz wydają się stratą czasu i energii, uderzaniem głową w ścianę (i to nie wspinaczkową). Nie zrozumiemy tych lekcji od razu. Posłuchajcie sami:
I tak wróciłam na swoje seminarium, na którym do bólu czytamy „Ulissesa” Jamesa Joyce. Prawdopodobnie nie zwiększy to mojej konkurencyjności na rynku pracy, ale czy wiem to na pewno? Zgodziłam się z Kasią, że do żółtej kwarkowej koszulki z kwiatkiem najlepiej będzie pasował wianek z żółtych margerytek. I przede wszystkim wiem, że przede mną jeszcze nie jedno takie spotkanie z ludźmi, którzy pomogą mi w zależności od potrzeby – wrócić do pionu albo przesunąć horyzont. Jeśli teraz patrzę wstecz na te swoje kropki widzę, że łączyły się w jednym, określonym kierunku – w stronę otwarcia się na ludzi. Blog bardzo w tym pomógł, Wy też bardzo w tym pomagacie.