Życie w cieniu wielkiej góry – tak pokrótce można opisać sytuację rodzin himalaistów-pasjonatów. „Rodzinom himalaistów góry wiele dają, ale niejednokrotnie jeszcze więcej zabierają” – powiedziała mi kiedyś Olga Morawska, autorka książki „Góry na opak, czyli rozmowy o czekaniu”. I chwała jej za te – nie zawsze łatwe – rozmowy, ponieważ oprócz postaci, o których nigdy nie zapomnimy jak Wanda Rutkiewicz czy Jerzy Kukuczka przypomniała także mniej znanych bohaterów polskiego himalaizmu.
Książka to nie tylko wspomnienia o wspinaczach świętej pamięci, ale także rozmowy o czekaniu na tych, którzy wciąż żyją i kontynuują swoją górską pasję. O zdanie zapytano osoby, którzy rzadko robią za gwiazdy – żony, matki, rodzeństwo i dzieci himalaistów. Nie wybrali sobie takiego życia, po prostu musieli się mu poddać. I to jest chyba wyraz najwyższej miłości – pozwolić komuś na egoistyczne realizowanie pasji, nawet tak ryzykownej i czekać z nadzieją, że wróci. „Bo męska rzecz być daleko. Rodziny zawsze czekają” – powiedziała o czekaniu na swojego syna Irena Załuska, która wiele lat wcześniej sama szyła Darkowi Załuskiemu, operatorowi i himalaiście, koszulki i spodnie do wspinaczki.
W książce znalazły się także rozmowy o Andrzeju Zawadzie z jego żoną Anną Milewską, o Macieju Pawlikowskim z jego żoną Elżbietą, o Eugeniuszu Chrobaku z jego żoną Grażyną Jaworską-Chrobak, o Dobrosławie Miodowicz-Wolf z jej bratem Konstantym Miodowiczem, o Wandzie Rutkiewicz z jej bratem Michałem Błaszkiewiczem, o Piotrze Pustelniku z jego synem Pawłem, o Andrzeju Heinrichu z jego bratem Stefanem, o Andrzeju Czoku z jego żoną Wandą i o Jerzym Kukuczce z jego synem Wojtkiem.
Nie mogę wskazać, która z tych rozmów najbardziej zapadła mi w pamięć. Każda wniosła coś innego do tematu, nad którym się wcześniej nie zastanawiałam – czy sama byłabym w stanie pozwolić komuś na długą nieobecność i żyć w lęku, że może nie wrócić. Nie wiem. Czy byłabym gotowa wystawić kogoś na takie czekanie, gdyby zaoferowano mi wyprawę w góry wysokie. Najpewniej tak.
Z rozmowy o Dobrosławie Miodowicz-Wolf (1953-1986) można się dowiedzieć, jak bardzo zdaniem jej brata Konstantego Miodowicza zmieniły się wartości w górach. Mrówka (przydomek himalaistki) wychowała się na książkach Wawrzyńca Żuławskiego, a ten podkreślał, że przyjaciela nigdy nie zostawia się samego w górach – nawet wtedy, kiedy jest bryłą lodu. Może dlatego podczas feralnego sezonu ’87 Dobrosława Miodowicz-Wolf do końca pomagała innym, a sama zmarła z wyczerpania. Zabrakło wokół niej przyjaciół myślących jak Żuławski.
Z kolei Stefan Heinrich wspomina wyprawę pod Mount Everest w 1989 roku, której celem było odnalezienie ciał polskich wspinaczy, a wśród nich jego brata Andrzeja Heinricha (1937-1989). „Byliśmy w tym miejscu pięć miesięcy później. Tam nic nie było. Biała pustynia. Dokładnie wiedzieliśmy, z której przełączki spadli. Pojechaliśmy z księdzem, wzięliśmy od rodzin ziemię z Polski, posypaliśmy nią śnieg, ksiądz odmówił nabożeństwo, odmówiliśmy modlitwy”. Oprócz Andrzeja Heinricha pod lawiną zginęli także Mirosław Dąsal, Wacław Otręba, Mirosław Gardzielewski i również wspominany w „Górach na opak” – Eugeniusz Chrobak.
Dla mnie te wszystkie górskie śmierci były ogromnym przeżyciem, więc kiedy Maciek wybierał się na następną wyprawę, poprosiłam: nie jedź. Jednak nigdy nie powiedziałam Maćkowi, że się kategorycznie nie zgadzam – wspomina w książce Elżbieta Pawlikowska, żona Macieja Pawlikowskiego – w przeszłości odnoszącego duże sukcesy himalaisty, dziś ratownika TOPRu.
Ciekawe są także relacje ojcowie-synowie. Pawłowi Pustelnikowi wspinaczka została z góry narzucona i musiało minąć trochę czasu zanim zacznie z niej czerpać przyjemność. Dziś mówi, że „wspinanie to kawałek mnie samego”. Wydaje się też, że lepiej rozumie himalajską pasję, która w wielu momentach zabierała mu ojca, Piotra Pustelnika, zdobywcę Korony Himalajów.
Niestety, to jest machina, która człowieka pożera. Przypomina to wyjście z mafii. Trzeba za sobą spalić mosty, bo to jest zajęcie pochłaniające i wciągające. I decyzja, że teraz skoncentruję się na rodzinie, nie będę jeździł na wyprawy, jest de facto zerwaniem z górami. Później bardzo trudno jest wsiąść do tego pociągu. I rzeczywiście, ci którzy wiele w górach osiągnęli, nie robili sobie przerw, a jak ktoś zmieniał priorytety to na ogół mu się nie udawało – powiedział Paweł Pustelnik.
Za to zupełnie pozbawiony ciężaru bycia synem słynnego himalaisty, Jerzego Kukuczki (1948-1989) wydaje się być Wojtek Kukuczka, niedawny zdobywca Everestu.
Miałem pięć lat, kiedy zginął mój ojciec i go nie pamiętam (…) Można powiedzieć, że znam go ze wspomnień rodziny i znajomych, ale dwa-trzy lata temu zapragnąłem poznać go lepiej. Zacząłem grzebać w jego archiwaliach, skanować zdjęcia, archiwizować je, segregować. Sięgnąłem po książki. Na własną rękę szukałem informacji i już nie czekałem, że czegoś się dowiem bo akurat przyjechał znajomy, który coś tam wie. Starałem się jakoś wykorzystać istniejące materiały. Zorganizowałem wystawę fotograficzną, zrobiłem film, który stał się częścią mojego dyplomu na ASP, przygotowałem prezentację multimedialną ze zdjęć, z filmów, z jego archiwaliów i pamiętników (…) Bardzo mnie to fascynowało, ale nie miałem łez w oczach, nie czułem wzruszenia. Nie ma się co oszukiwać, minęło dużo czasu. Ludziom się wydaje, że jestem emocjonalnie związany z ojcem. W jakimś sensie na pewno tak, czuję go gdzieś w sercu, ale to jest dalekie od konwencji melodramatu, jaką sobie ludzie często wyobrażają.
Dzięki materiałom archiwalnym i anegdotom osób, które ją znały swoją siostrę poznaje również Michał Błaszkiewicz, brat Wandy Rutkiewicz (1943-1992).
Muszę przyznać, że tak naprawdę ciągle ją poznaję. (…) Dowiaduję się rzeczy, o których w ogóle nie miałem pojęcia. Z drugiej strony wiem, że gdy ktoś mówi, że znał Wandę, to jest to prawda, ale tylko do pewnego stopnia. Naprawdę chyba nikt jej dobrze nie zna.
Wanda żyła szybko, nerwowo. Starała się być spokojna, ale pewne rzeczy jej się wymykały. Były setki nieprzewidzianych spraw. Z mojej perspektywy to jej życie wyglądało mniej więcej tak: miała przyjechać do Wrocławia, ponieważ chciała coś załatwić w klubie, a przy okazji wpaść do nas. I był telefon z Warszawy: przyjeżdżam w środę o godzinie 16. W środę znowu telefon, że jednak nie o 16, tylko o 22, bo nie zdąży. Około 21 dzwoniła i mówiła, że przyjedzie w czwartek. A potem, że będzie w niedzielę o którejś tam. I przyjeżdżała oczywiście godzinę czy dwie później. Pięć minut rozmowy i już musiała iść, bo ktoś na nią czekał. Spędzaliśmy wspólnie parę minut, a jeśli miała dla nas godzinę, to już była rewelacja. Bardzo mało było czasu na rozmowę o wspinaczce, najwyżej o tym, że kogoś spotkała, coś zobaczyła. Poza tym była na tyle sprytna, że nic nie mówiła o niebezpieczeństwach – wspomina Michał Błaszkiewicz.
A jakimi mężami byli znani himalaiści? Życie z nimi nie było z pewnością łatwe, bo budżet domowy uwzględniać musiał przecież wielomiesięczne, kosztowne wyprawy.
Ale ja ci ani futra nie kupię, ani takich warunków nie zapewnię, jakie ludzie mają, bo alpinista dużo pieniędzy wydaje na siebie i na sprzęt. Pamiętam, jak mi to powiedział. Że nie zapewni mi takiego luksusu, jaki mają inne kobiety, bo go nie będzie na to stać. Ale odpowiedziałam, że to nie jest najważniejsze, żadne futro nie zastąpi ludzkich uczuć ani miłości” – wspomina Wanda Czok, żona Andrzeja Czoka (1948–1986), który m.in. wraz z Jerzym Kukuczką dokonał pierwszego zimowego wejścia na Dhaulagiri. „Alpiniści mają dobre dusze, miłują góry i ludzi, są otwarci chyba na wszystko” – dodała.
Miałam to szczęście, że Genek liczył się z rodziną i jednego roku wyjeżdżał na wyprawy, a następnego z nami – powiedziała o Eugeniuszu Chrobaku (1939-1989) Grażyna Jaworska-Chrobak. Wtedy żyło się spokojniej. Myślę też, że himalaizm i alpinizm był spotem, którym socjalistyczne państwo mogło się pochwalić, pokazać, że ma jakieś wyniki. I dlatego też tym ludziom, którzy się wspinali, szło na rękę, dostawaliśmy urlopy bezpłatne. Na wyprawy jeździło się na paszport służbowy, bo o prywatnym dalej niż do demoludów nie było mowy. Z pieniędzmi zawsze było krucho. Do paszportu na sześciotygodniowy pobyt w Alpach dostawało się dziesięć dolarów, a może tylko pięć.
Choć nie byli zamożni polscy wspinacze potrafili w jednej chwili oczarować kobietę.
I właśnie wtedy zobaczyłam, że wchodzi on. Wysoki, szczupły, długonogi. Szedł po schodkach tak jakoś leniwie, a jednocześnie wyczuwało się w nim niezwykłą energię. Po prostu zmartwiałam. Powiedziałam sobie: dobrze, że siedzę, bo byłabym upadła. I pomyślałam: on! To ten! A już paru kochasiów przedtem miałam, nie ma co ukrywać. Byłam dosyć popularną osobą. Nie wiedziałam, jak się nazywa. Podszedł do nas, a siedzieliśmy w jakimś większym towarzystwie i przedstawił się szarmancko: Zawada. Wtedy sobie powiedziałam: tak się będę nazywać. Nie wiedziałam, kto on jest, czy jest żonaty, ile ma dzieci. Nic nie wiedziałam” – tak pierwsze spotkanie z Andrzejem Zawadą (1928-2000) wspomina aktorka Anna Milewska-Zawada. Aktorstwo nigdy nie było moją pasją. Góry też nie. Moją pasją był Andrzej. Tylko i wyłącznie (śmiech).
Uzupełnieniem rozmów są zdjęcia autorstwa Piotra Morawskiego (1976-2009) z Himalajów i Karakorum. Początkowo miały być wydane jako osobny album fotograficzny, jednak takie albumy zwykle tylko zalegają na półkach i dlatego Olga Morawska zdecydowała się zrobić z nich ilustrację do opowieści ludzi, z których niektórzy nigdy w górach nie byli, a wspinaczkę znają niejako z drugiej ręki.
Zaczęłam pisać tę książkę, ponieważ chciałam zobaczyć, jak do pasji, jaką są góry wysokie podchodzą inne rodziny, które w taką pasję zostały wplątane. Miałam wrażenie, że nikt nie jest ciekaw tych bohaterów drugiego planu, a mnie akurat zaciekawili, ponieważ w jakimś stopniu dzielę ich historię – powiedziała.
Po pół roku zbierania materiałów i rozmów okazało się, że powód zaczyna się zmieniać. Napisałam tę książkę, żeby przypomnieć zapomnianych – tych, o których niewiele się już mówi. Przypomnieć ich wielkość i osiągnięcia przez pryzmat tego, co mają do powiedzenia ich rodziny. Nie miała być to książka o śmierci w górach, ale o ludziach gór i ich rodzinach: małżonkach, dzieciach, rodzicach czy rodzeństwie.
Więcej o książkach Olgi i Piotra Morawskiego można przeczytać we wpisie Zostają nie tylko książki.
Jeśli zainteresowała Was recenzja książki „Góry na opak” zapraszam do udziału w konkursie, w którym do wygrania jest egzemplarz z dedykacją od autorki.