Piotr Morawski – Zostają nie tylko książki…

Piotr Morawski marzył o wydaniu swojej pierwszej książki. A miał przecież o czym pisać. W wieku 32 lat był zdobywcą sześciu ośmiotysięczników i jednym z najbardziej obiecujących wspinaczy młodego pokolenia. A do tego zdolnym fotografem i naukowcem. Niestety 8 kwietnia 2009 roku zginął tragicznie pod Dhaulagiri. Pozostawił po sobie setki notatek i zapisków, które dzięki Oldze Morawskiej trafiły do druku. Dzisiaj o „Zostają góry”, „Od początku do końca” i życiu po śmierci.

Przepraszam, jeśli ten wpis nie będzie tylko prostą recenzją czy opisem wspomnianych wyżej książek, ale w pewnym sensie Piotr Morawski, choć nigdy go nie poznałam, stał się kimś bliskim. W 2009 roku ledwie zarejestrowałam fakt jego śmierci, ale dwa lata później stanęłam przed nie lada wyzwaniem – zadzwonić do Olgi Morawskiej i na podstawie rozmowy z nią napisać rocznicowy tekst. Gdyby to była pierwsza rocznica moja interwencja w jej spokój może byłaby bardziej uzasadniona. Ale zupełnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po dwóch latach i czy mam prawo oczekiwać, że będzie chciała o tym rozmawiać. Chciała.

I tak nie czytając żadnej z tych książek dowiedziałam się, kim był i jaki był Piotr Morawski, a także jak to jest żyć obok zdobywcy ośmiotysięczników i prowadzić domowy base camp. Dziś – po kolejnym roku – wracam do książek…

„Zostają góry” to zbiór opowiadań i felietonów z górskich wypraw Piotra Morawskiego, które w większości ukazywały się na łamach magazynu „Góry”, a ich uzupełnieniem są jego zdjęcia. Książkę otwierają wyprawy na Chan Tengri i Pik Pobiedy. Kolejne jest… K2. Niewiele znam osób, które na swój pierwszy ośmiotysięcznik wybrałyby K2, a w dodatku zimą. Ale to nie Piotrek wybrał K2, a K2 wybrało jego. Na drugim roku studiów doktoranckich dostał z PZA zaproszenie na Narodową Zimową Wyprawę. Wtedy jeszcze nie działał program Himalaizmu Zimowego Artura Hajzera, więc młodzi wspinacze rzadko stawali przed taką szansą i Piotrek to wiedział, ale jednocześnie bardziej czuł się naukowcem i mężem niż himalaistą, wahał się. K2 miało to zmienić. „Dom, kraj, pieniądze, wszystko znikło w zapomnieniu. Teraz było tylko K2 i baza” – czytamy w tekście z wyprawy, podczas której Piotr Morawski i Denis Urubką dotarli do wysokości 7650 m, co stanowi najwyższy punkt, jaki kiedykolwiek osiągnięto zimą na K2.

Olga, która sama popchnęła go do wyjazdu, bo „marzenia należy realizować” tak wspominała tę wyprawę:

Wydawało mi się, że to tylko przygoda. Myślałam naiwnie, że on pojedzie raz, a potem wróci i będzie opowiadał o niej swoim wnukom. Nigdy nie sądziłam, że zostanie himalaistą i nasze życie się zupełnie zmieni. A Piotrek już chyba wtedy wiedział, że to jest coś większego – nie przygoda, a pasja. Poznał środowisko, himalaistów. Poczuł, że to jest coś, w czym jest dobry i ma szansę odnosić sukcesy.

I je odnosił. Podczas wyprawy zimowej na Sziszapangmę w sezonie 2003/2004 dokonał pierwszego zimowego przejścia południowej ściany. Motywowany tym, że nie udało się zdobyć góry, rok później – 14 stycznia 2005 roku – wraz Simone Moro jako pierwsi himalaiści zdobyli ten szczyt zimą. A potem jeszcze Cho Oju i samotne wejście na Broad Peak, Annapurna z Piotrem Pustelnikiem i Nanga Parbat z Peterem Hámorem i Dodo Kopoldem. Realizując projekt „Trawers Gaszerbrumów od I do III”, zdobył w 2008 roku Gaszerbrum I  i Gaszerbrum II. Zginął podczas polsko-słowackiej wyprawy, której celem było wejście nową drogą na  Manaslu w Nepalu.

Zginął tak głupio i niepotrzebnie. Celem była zachodnia ściana Manaslu, a Dhaulagiri miało stanowić jedynie etap aklimatyzacji. Niestety wpadł do 25-metrowej szczeliny i zaklinował się na 20 metrze. Nie udało się go uratować.

Zgodnie ze swoją wolą został pochowany w Himalajach – jego ciało opuszczono do szczeliny. Symboliczny grób poleciała zbudować mu Olga Morawska. To ona zadecydowała, żeby ciała męża nie wyciągać i sprowadzać do Polski, ponieważ taka akcja stanowić by mogła ryzyko dla zaangażowanych w nią osób. Dopiero po jakimś czasie dowiedziała się, że takie byłoby i jego życzenie. I tak Piotr Morawski został w górach, które tak kochał i w sercach osób, które kochały jego.

Druga książka z Piotrem Morawskim jako współautorem – „Od początku do końca” – to jednocześnie druga strona medalu jego górskiej kariery. Notatki z dziennika Piotra przeplatają wspomnienia Olgi.

„Siedziałam na kanapie, cały pokój zarzucony był ubraniami, butami. Leżały i rękawice puchowe, i krótkie spodenki. Moje ukochane spodnie, te białe, letnie, które kupiłam zaraz po ślubie, też były. Jak ja je lubię! Przydadzą się w tej podróży. Jej, muszę pamiętać, żeby wyjąć czołówkę z torebki. Zawsze noszę latarkę w torebce. Na wszelki wypadek. Przecież nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać, a ja lubię być przygotowana na wszelkie okoliczności. Lubię dmuchać na zimne, przewidywać, co się może wydarzyć. Lubię mieć życie i świat pod kontrolą…”

Tak opisuje swoją wymarzoną podróż do Nepalu Olga. Może nie taką wymarzoną. Chciała lecieć do Nepalu i poleciała. Chciała dostać od Piotrka zieloną czołówkę i dostała. Ale życia i świata pod kontrolą już nie. To wspomnienia z 25 kwietnia 2009 roku. Olga leci do Katmandu symbolicznie się pożegnać. Po 10 latach bycia razem, 8 jako małżeństwo.

To była wielka miłość. Big Love jak to mówi Olga. „Byliśmy taką parą, jaką wszyscy chcieliby stworzyć”. Od początku wspierała Piotrka, żeby nie rezygnował ze swoich wspinaczkowych marzeń i dbała o niego.

„Pojechaliśmy do Krakowa, bo oboje uważaliśmy, że to najlepsze miasto w Polsce na randkę i na sylwestra. W pociągu wyjęłam dwa opakowania danio i dwie łyżeczki, śniadanie dla mnie i dla niego. Zaskoczyło go to, później powiedział, że nigdy nikt tak o niego nie zadbał, nie pomyślał, żeby wziąć dla niego śniadanie i drugą łyżeczkę. Dla mnie było to oczywiste. Zawsze tak robiłam”

„Ślub był wspaniały, wesele też, oczywiście najwspanialsza panna młoda” – pisał Piotrek,  a trzy tygodnie później był już w Tien-szanie zdobywać Chan Tengri. Zabrał jeden z prezentów ślubnych – „cudny, wymarzony” aparat. Podczas tej wyprawy zaczął pisać regularny dziennik, a w nim „tęsknię, tęsknię, tęsknię”. Ale po powrocie tematy gór wysokich wracały jak bumerang.

„Dlaczego się wspinam. Jeśli o mnie chodzi trzeba sięgnąć do korzeni mojej fascynacji górami. A właściwie nie tyle górami, co zmaganiami człowieka z zimnem, lodem, skałą i nieprzyjaznym środowiskiem. (…) Wspinam się nie tylko dla samej skały czy lodu i dla samego wspinania. Dla mnie to także podróże, poznawanie ludzi, życie w namiocie, walka ze śniegiem i wiatrem. Przepiękne widoki, gdy człowiek wisi w środku ściany, a pod nim znajduje się kilkaset metrów czy kilka kilometrów powietrza. Kiedy jestem w górach, nie istnieje świat zewnętrzny, zgiełk i pośpiech. Jest wyłącznie natura i życie razem z jej rytmem. Ktoś może powiedzieć, to tylko mój wymysł, bo przed życiem się nie ucieknie. Zależy, co kto nazywa życiem. Ledwie wrócę do domu, już tęsknię do kolejnych przygód. Jak to kiedyś powiedział mój znajomy: na początku twoje życie toczy się normalnie, czasem przerywasz je wyprawami; potem twoje wyprawy toczą się normalnie i czasem przerywasz je życiem.”

A czasem przerwane zostaje życie.

W tym miejscu chciałam napisać, o czymś, na co uwagę zwracała mi Olga i co potwierdziły późniejsze zmagania Polaków w górach wysokich. Póki im się udaje, póki wchodzą na ośmiotysięczniki są naszym dobrem narodowym. Ale jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli pójdzie najbardziej nie tak, jak mogło, pojawiają się głosy – czy w ogóle było warto? Zwycięzcy są nasi, przegranych oddajemy rodzinie. Piotrek osierocił dwóch synów – Ignacego i Gustawa. I żonę, która każdego dnia staje na wysokości… zadania, jakim jest samotne wychowanie tych młodych mężczyzn.

Dalej niż początek i koniec…

Co się przez te trzy lata zmieniło? Wszystko. Piotrka nie ma, ale są wymarzone przez niego książki. Może niezupełnie takie, jakie sam by zredagował, ale tego się nie dowiemy. Co dalej? Memoriał jego imienia „Miej odwagę”, który  od 2010 roku  Olga Morawska organizuje wraz Alpinus Team Expedition. Raz w roku kapituła memoriału przyznaje nagrodę, którą jest umożliwienie realizacji najciekawszych projektów poznawczych, wspinaczkowych, narciarskich lub podróżniczych. Dzięki niej Stefan Czerniecki zrealizował swoją wyprawę „Śladem szeptu amazońskiego potoku”. Tegoroczny laureat – Szymon Kowalczyk chce samotnie wejść na dach Sahary, czyli wulkany Emi Kussi i Tousside.

Jest także fundacja „Nagle sami” – przykład tego, że nawet najtragiczniejsze doświadczenia mogą być początkiem czegoś nowego. Zadawania sobie pytań i szukania na nie odpowiedzi, odkrywania pokładów sił, o które się wcześniej siebie nie podejrzewało. Fundacja Olgi ma pomagać ludziom, którzy podobnie jak ona stracili nagle najbliższą osobę i nie zawsze wiedzą, jak wrócić do tzw. normalnego życia.

„Nagle odszedł. Początkowo myślałam, że sobie nie poradzę i że życie bez osoby, którą się kocha najbardziej nie ma sensu. Ale życie jest zaskakujące i okazuje się, że wydeptujemy nowe ścieżki. Bo trzeba żyć mimo wszystko i pomimo wielkiej straty, jaką jest śmierć najbliższej osoby”.

Olga powiedziała to rok temu. I w ciągu tego roku wiele razy pokazała mi, że nie tylko trzeba żyć, ale to życie wcale nie musi być gorsze niż wcześniej. To życie po śmierci. Ono jest inne.

Zdjęcia Piotra Morawskiego dzięki uprzejmości Olgi Morawskiej, zdjęcia książki „Zostają góry” autorstwa Moniki Dzwonnik.


Tagi: ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

UWAGA! Jeśli chcesz odpowiedzieć na wybrany komentarz kliknij przycisk "Odpowiedz" znajdujący się bezpośrednio pod tym komentarzem.

Komentarz

Możesz użyć następujących tagów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>