Artur Hajzer: Himalaiści nie są kapliczką straceńców

Hajzer-makalu„Istotą alpinizmu, himalaizmu jest niebezpieczeństwo. Gdyby nie było tego niebezpieczeństwa, byłaby tylko turystyka wysokogórska. Wypadki od czasu do czasu się zdarzają. Nie potrafimy sobie z tym poradzić, ale idziemy w góry po to, żeby żyć i nikt z nas nie zakłada, że z gór nie wróci. Nie ma obowiązku powszechnego zgadzania się z istotą alpinizmu i dla dużej części odbiorców i naszego społeczeństwa będzie to absolutnie niezrozumiałe” – tak po wydarzeniach na Broad Peaku mówił mi Artur Hajzer. Przypominam wywiad, który ukazał się w majowym numerze magazynu „n.p.m.”. Niektóre odpowiedzi dziś są tym bardziej aktualne. W góry szedł po życie i przeżył je z pasją.

W jednym z pierwszych komentarzy na temat wydarzeń na Broad Peaku powiedział pan krótko: „dwa słowa: tryumf i tragedia”.

Wejście na szczyt 8-tysięczny zimą w Karakorum to wielkie dokonanie, zwłaszcza po tylu latach prób, ale nie potrafimy się nim cieszyć. Bardzo trudno używać słowa sukces, ponieważ na tym wyczynie cieniem kładzie się to, że straciliśmy dwóch przyjaciół, Macieja Berbekę i Tomasza Kowalskiego. Ale dla himalaizmu, sportowej eksploracji i tego, co wiemy o naszej planecie to przełom.

Dalszym wyjaśnianiem przebiegu wyprawy zajmie się specjalna komisja PZA. Skąd pomysł na taki audyt?

Komisja bezpieczeństwa od zawsze pracowała przy Polskim Związku Alpinizmu, więc jej powoływanie nie jest niczym nadzwyczajnym. Nadzwyczajne jest tylko to, że aktualnie komisja nie działa, ponieważ przez ostatnie lata nie miała pracy. Trzeba ją reaktywować. Ktoś musi się pochylić z kierownikiem wyprawy nad tymi nagraniami i wyciągnąć z nich jakieś wnioski na przyszłość. Nową sytuacją było dla nas to, że bez żadnych oznak słabości, nagle nastąpiło wyczerpanie energetyczne u dwóch uczestników, którzy chwilę wcześniej weszli na szczyt. Gdy mijali się z Adamem Bieleckim i Arturem Małkiem pod kopułą szczytową nie zdradzali żadnych oznak słabości, podobnie podczas łączenia się z bazą ze szczytu. Załamanie nastąpiło nagle. Co się stało? To pytania z dziedziny medycyny górskiej. A nie wątpię, że Komisja Bezpieczeństwa PZA będzie miała w swoim składzie lekarzy specjalistów medycyny ratunkowej zajmujących się medycyną wysokogórską oraz członków Komisji Medycznej PZA, ponieważ jest taka komisja. Ustalą i wypowiedzą się szerzej na temat tego, czy takie załamanie stanu zdrowia było do przewidzenia. Nic więcej nie potrafię powiedzieć, trzeba to na spokojnie analizować.

To nie jest pierwsza taka tragedia w historii polskiego himalaizmu. Wydawałoby się, że jako Polacy rozumiemy z jakim ryzykiem wiąże się pionierska działalność w górach wysokich. Liczne komentarze wskazują jednak, że takiej ceny za himalaizm nie potrafimy zaakceptować…

To nie jest pierwsza tragedia w dziejach polskiego himalaizmu. Ale też przyzwyczailiśmy się, że dotyczyły one lat 80., czasów PRL-u, kiedy himalaizm dysponował innymi środkami, inne były uwarunkowania i motywacje, być może mniejsze doświadczenie. Jako himalaiści, którzy mają za sobą serię tych tragedii z lat 80., wyciągaliśmy wnioski i chcieliśmy himalaizm uprawiać inaczej. Himalaiści po to idą w góry, żeby przeżyć. Nie są kapliczką straceńców. Staraliśmy się dobrać najstaranniej wszystkie środki, żeby himalaizm w dzisiejszym wydaniu był jak najbezpieczniejszy. Przez szereg lat udawało nam się wypadków unikać. To, że tragedia się zdarzyła jest dla nas porażką, ponieważ w himalaizmie zwycięża ten, kto żyje. Każdy wypadek traktujemy w środowisku jako klęskę, dlatego z takim trudem przychodzi nam się pogodzić z tą sytuacją. Wciąż jesteśmy w szoku i nie możemy się z tym pogodzić. Minie dużo czasu, zanim emocje opadną.

Czy próbował pan jakoś przygotować Adama Bieleckiego i Artura Małka na te negatywne emocje, z którymi mogą spotkać się po powrocie, zwłaszcza w internecie?

Istotą alpinizmu, himalaizmu jest niebezpieczeństwo. Gdyby nie było tego niebezpieczeństwa, byłaby tylko turystyka wysokogórska. Wypadki od czasu do czasu się zdarzają. Nie potrafimy sobie z tym poradzić, ale idziemy w góry po to, żeby żyć i nikt z nas nie zakłada, że z gór nie wróci. Nie ma obowiązku powszechnego zgadzania się z istotą alpinizmu i dla dużej części odbiorców i naszego społeczeństwa będzie to absolutnie niezrozumiałe. Komentarze internetowe będą masowo negatywne. My to rozumiemy. Choćby dlatego, że gdy nas pytają: po co i dlaczego, to sami mamy trudności z definicją i odpowiedzią. Możemy tylko powiedzieć, że z drugiej strony góry mają szeroką grupę fanów, są na naszej planecie i determinują nas.

Co dalej z programem Polski Himalaizm Zimowy? Czy wystarczy panu tej determinacji?

Dzisiaj uchylam się od odpowiedzi, co do przyszłości programu Polski Himalaizm Zimowy. Nie jest to dobry moment i stanowczo jest za wcześnie, żeby o tym mówić. Pochylmy się w ciszy nad tym, co się stało.

Rozmawiała: Jagoda Mytych
Wywiad po raz pierwszy ukazał się w magazynie „n.p.m.” w maju 2013 nr 5(146).


Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

UWAGA! Jeśli chcesz odpowiedzieć na wybrany komentarz kliknij przycisk "Odpowiedz" znajdujący się bezpośrednio pod tym komentarzem.

Komentarz

Możesz użyć następujących tagów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>