To będzie tekst pisany z szacunkiem, chociaż niestety o tym, jak ten szacunek można tracić lub rozmienić na drobne. Nestorzy himalaizmu – czytamy Was, próbujemy zrozumieć Wasze wzajemne oskarżenia i przykro nam. Czy na naszych oczach legendarna etyka i wspinaczkowe braterstwo się rozpada? Czy nie zachęcacie albo nie jesteście zachęcani, żeby rzucać wirtualnymi kamieniami? I czy myślicie jeszcze o tym, jaki wizerunek będzie miała ta dyscyplina za kilka lat? Jeśli o to dzisiaj nie zadbacie, alpinizm przestanie być sportem, do którego, tak jak kiedyś trzeba było aspirować. Przestanie być elitarny. Himalaiści – wolę Was słuchać na spotkaniach niż czytać w tabloidach!
Chyba źle lokuję swoje zaangażowanie. Kiedyś myślałam, że spośród wielu zawodów związanych z pisaniem, dziennikarstwo spełnia najbardziej pożyteczne społeczne funkcje (bo książek już nikt nie czyta) i zwyczajnie może zmieniać świat. Może gdzieś tak ciągle jest, ale w Polsce na moich oczach rozegrał się dramat staczania się mediów po równi pochyłej. Czego nie dobił spadek czytelnictwa i kryzys, to zostało stabloidyzowane. I nie przypadkiem w tym czasie zaczęłam jeździć w góry i tam odreagowywać. A potem, gdy na dobre rozstawałam się z dziennikarstwem newsowym, pisanie bloga o „kulturalnej stronie gór” wydawało się być absolutnie po przeciwnej stronie tego, od czego odchodziłam. Żadnego pościgu za sensacją i wmawiania czytelnikom, że mają żyć życiem innych – tylko góry, etyka i kultura.
I gdy otrzymuję kolejne linki z sensacyjnymi wywiadami zastanawiam się, jak mnie tu znalazły? Jak to się stało, że po raz kolejny coś, w co zaangażowana byłam całym sercem się rozsypuje? Zacznijmy od tego, że nie mogę narzekać. Ten impuls, żeby tworzyć bloga o kulturze górskiej pojawił się w momencie, kiedy alpinizm znowu stał się obszarem mniej lub bardziej humanistycznych debat. Prawdą jest, że jeszcze nigdy himalaizm nie był tak popularny i mainstreamowy, ale dodać od razu trzeba, że chyba nigdy też nie miał tak złej prasy.
„Himalaiści cholernie dobrze się klikają”. Bez komentarza prawda? A wcale nie wymyśliłam tej frazy na potrzeby tekstu. Ktoś, kto dba o to, żeby słupki były na odpowiednim poziomie, ucieszył się, że dzięki himalaistom te słupki tak wysoko mu się wspięły. A że dwóch nie wróciło? Tym lepiej czy tym gorzej?
Spotkanie mediów i himalaizmu mogłoby cieszyć, gdyby z tego spotkania wynikała jakaś promocja działalności górskiej, zachęcanie młodych do aktywności, czy choćby rzeczowe relacjonowanie trudnych wydarzeń na Broad Peaku. Ale tak nie jest, ponieważ – nie czarujmy się – podczas tego spotkania to media dyktują warunki. Każdy himalaista jest teraz mile widziany i ma szansę na swoje 5 minut pod warunkiem, że będzie się dobrze klikał, czyli będzie kontrowersyjny. Po obu stronach barykady zachęca się do komentowania wypowiedzi oponentów. Może oprócz braterstwa liny, brakuje też braterstwa autorytetów? W czasie, gdy powołana przez PZA komisja pracuje nad raportem, przez media przetaczają się kolejne oceny i ujawniają się stare i nowe podziały. Cyniczny dziennikarz mógłby stwierdzić, że Broad Peak to medialny samograj – kolejne wybitne postacie ze środowiska górskiego komentują swoje komentarze, przy okazji wyciągając na światło dzienne mniej lub bardziej znane fakty, które podgrzewają atmosferę. A młodzi czytają i nie wiedzą, co myśleć, ponieważ dla nich taka forma medialnego promowania konfliktu kojarzy się z jednym bardzo przykrym fenomenem – tym, co działo się i wciąż dzieje wokół wydarzeń w Smoleńsku.
Dziennikarzy, a raczej ich wydawców, martwią słupki, ale nie martwi ich erozja środowiska wspinaczkowego. News z dobrze wyeksponowaną, kontrowersyjną wypowiedzią ma szansę utrzymać się przez kilka dni na czołówce, ale ten sam news może spowodować konflikt, z którym środowisko górskie nie poradzi sobie przez dekadę. Środowisko to nigdy nie było wolne od podziałów i uprzedzeń, ale kiedyś chyba inaczej radziło sobie z takimi napięciami. Nie wiem – z całą świadomością włączając w to i siebie – czy dziennikarz jest najlepszym mediatorem, a już na pewno taka medialna mediacja ma wysoką cenę i tę cenę zapłaci alpinizm mediom, nie na odwrót; żadnego „dofinansowania” wypraw raczej z tego nie będzie.
Himalaiści, autoryzujcie swoje wywiady, zastanówcie się, czy na pewno takie, a nie inne przesłanie chcecie wypuścić w świat lub opublikować na Facebooku. Dziennikarz nie zapyta dwa razy i na pewno będzie z Waszego rozemocjonowania zadowolony. Nie jestem dobrym policjantem, po prostu nie chcę, żeby o tematach górskich pisało się tak, jak pisze się o celebrytach. O ile kiedyś z radością czytałam każdy wywiad z alpinistami, teraz czekam aż ta fala się skończy. A wtedy znowu bardzo trudno będzie opublikować coś pozytywnego na temat wspinaczki. Jedynie sukces albo tragedia pozwolą utrzymać ten poziom zainteresowania alpinizmem. A może tragedia albo sukces. Chleba i igrzysk! Nestorzy, którzy jesteście dla nas autorytetami i wzorami, szacowni wspinacze – nie dajcie z siebie zrobić gladiatorów. Młodzi patrzą i… odwracają oczy. Boję się, że himalaizm trafi na Demotywatory…
Byłoby ważne,zastanowić się nad koniecznością superwizowania ekipy przed wyprawami.Tym bardziej,że nie są one niedzielnym spacerem lecz w skutkach mogą być utratą życia.Są poza tym wydarzeniami publicznymi i baaaaaaaaaardzo kosztownymi dla podatników.
Nie może więc być przyzwolenia,by odpowiedzialną za grupę osobą był ktoś,kto się ściga o pierwszeństwo,a taki obraz kojarzy mi się z Bieleckim po różnych artykułach.I cały ten „elitaryzm” alpinizmu można spokojnie zaszeregować jako formę wyścigu szczurów i próżność w świetle kamer a więc nie pozwalać,by zaszczepiano go młodzieży.
I o tym na sz bohater,jako psycholog ,powinien wiedzieć przede wszystkim.Póki co,jest beznadziejnym rodzajem celebryty,wychowanym na „Terminatorze”i być może po szkoleniu z wizerunku publicznego,po treningu na siłowni,ale wyłacznie dla robienia wrażenia /czytaj:oszukiwania poprzez pozory/.
Nie dziwię się,że Zakopane nie chce już jego usprawiedliwień.
I przestańmy wreszcie zaszczepiać wzorce muskularnych panów z kucykami w roli bohaterów.Bo właśnie bohaterami,czyli poświęcającymi się dla innych- oni być nie potrafią.
Mamy wyjątkowo mnóstwo wspólnego. Oczekuję na kolejny artykuł.