To już oficjalne – alpinizm jest modny i podbija górną półkę sektora fashion i beauty. Co to właściwie znaczy? Na pokazie ostatniej kolekcji mody męskiej domu mody Louis Vuitton (to ten od drogich, brązowych i często podrabianych toreb) po wybiegu paradowali modele, których stroje nawiązywały do dawnego ubioru alpinistów, a za ozdobę (tudzież pasek) robiły w tych stylizacjach karabinki (nie wiem, jakiej firmy). Jakby tego było mało Reinhold Messner już dawno (w przeciwieństwie do tego, co piszą polskie internety!) wyruszył na podbój rynku perfum serią zapachów o nazwach ośmiotysięczników. Co dalej? Może manicure naśladujący magnezję?
Modowe portale rozpisywały się ostatnio, że Louis Vuitton wspina się w Himalajach. Louis Vuitton nie jest bynajmniej francuskim alpinistą, a jedną z najbardziej luksusowych marek świata. Chodzi więc o pokaz kolekcji mody męskiej, który miał miejsce niedawno w Paryżu. Na tle ogromnego zdjęcia górskiego, w oparach sztucznej mgły, która miała wywołać w publiczności wrażenie, że siedzą prawie na szczycie, dyrektor artystyczny LV zaprezentował trochę garniturów, jedwabnych szlafroków (kierunek orient), puchowych kurtek z futrzanymi wykończeniami, swetrów z motywem śnieżnej pantery (kto by nie chciał swetra ze śnieżną panterą?) i pasków-„uprzęży”.
My się śmiejemy, a to wszystko jest bardzo na poważnie i bardzo na krótko. Moda typu high fashion, czyli taka, która zarabia na jakości i kreatywności, jest wbrew tej definicji dziedziną bardzo mocno zależną od wszystkich innych dziedzin. Co sezon coś sobie upatruje, wyławia, przeżuwa, wypluwa. W modzie były już stroje militarne, lotnicze, wszelkiej maści uniformy, wszystkie epoki historyczne i futurystyczne i na pewno nie pierwszy raz trafiają do niej góry. A żeby nie wydawało się, że trafiają przypadkowo to zwykle towarzyszy temu rozbudowana filozofia. Tym razem dyrektor kreatywny męskiej linii LV tłumaczył, że inspiracją była podróż do Bhutanu. A ponieważ dziennikarze lubią, jak im się ładnie tekst puentuje i zamyka, to niektórzy dopisali, że niewykluczone, że francuski dom mody chciał oddać hołd zmarłemu niedawno Maurice’owi Herzogowi. Ja też będę dążyła do tego, żeby mi się ładnie zamknęło, ale póki co sprzeciw – ta kolekcja powstawała z takich wyprzedzeniem, że nikt wtedy jeszcze nie myślał o śmierci pierwszego zdobywcy Annapurny.
Zwracaliście mi na to uwagę. Nie pisałabym o tym (i zaraz wytłumaczę skąd ten brak natychmiastowej reakcji). Wczoraj za sprawą Artura Hajzera i Facebooka drugie życie zyskała kosmetyczna marka Reinholda Messnera – mistrza produkcji seryjnej. Messner ma na swoim koncie podobno ponad 60 książek, nic więc dziwnego, że gdy w 2008 roku postanowił wypuścić własną linię kosmetyków „Messner Mountain Moments” – zrobił to w serii: 14 produktów (m.in. balsam do ust, peeling, lotion) wchodzących w skład kolekcji miało nawiązywać do liczby ośmiotysięczników.
Na rynku są także perfumy „Nanga Parbat” (dla niej) i „Manaslu” (dla niego) oraz „Hidden Peak” i „Mont Everest” (unisex). Tak sobie myślę, że gdyby Messner sygnował odżywkę do włosów – byłabym zainteresowana…