Dla człowieka, który tak jak ja nie biega prawie wcale trafienie w sam środek organizacji biegów górskich to dość duży szok. Zupełnie inaczej się o tym czyta, a inaczej przygląda się temu z dość bliska. Uczucia? Wiele, ale jedno zaskakujące – zazdrość, gdy kolejni zawodnicy przekraczali linię mety. Że z czasem zwycięzcy Pawła Krawczyka nie przybiegnę to raczej pewne – ale, jak sam powtarzał, w maratonach najważniejsze jest przede wszystkim ich ukończenie, i o to może mogłabym się kiedyś postarać.
Ktoś może się przestraszyć, że taki tytuł oznacza, że teraz przedstawię swój plan treningowy i dni, w których można mnie będzie spotkać w Parku Skaryszewskim. Nie, po prostu chciałam, żeby było książkowo, a tytuł to nawiązanie do książki Harukiego Murakamiego „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”. I na tym tytule się nie kończy, bo Murakami faktycznie poza tym, że jest obecnie najsłynniejszym japońskim pisarzem, jest także ambitnym maratończykiem. Mało tego z książki wynika, że Murakami jest pisarzem właściwie dzięki bieganiu i kreatywności, jaką ono uwalnia.
W Górach Stołowych przebiegłam swój maraton wolontariacki – od pakowania paczek dla zawodników, przez rejestrowanie ich i relacjonowanie tego, co się dzieje. Też ciągle gdzieś biegałam (choćby z laptopem w ręce na Szczeliniec), ale udało mi się znaleźć chwilę i porozmawiać z Pawłem Krawczykiem z TERNUA Team, który z czasem 03:57:27.25 wygrał tegoroczną edycję biegu. Więc może zamiast mojego „nie znam się to się wypowiem” o bieganiu pomówi on.
Jak się biegło?
Ciężko, ale nie było jakichś większych kryzysów. Mniej więcej od 10 kilometra biegłem już sam i sam musiałem się zmusić do trzymania tempa.
Czy taką miałeś taktykę?
Kompletnie nie. Taktyka była taka, że do 30 kilometra, czyli mniej więcej do Pasterki chciałem się trzymać z pierwszą grupą. Bałem się, że się pogubię. Poza tym od Pasterki na Szczeliniec, jeśli zostaje siła, naprawdę można powalczyć. I nawet biegnąc ze wszystkimi wciąż miałbym szansę wygrać. Plan miałem więc zupełnie inny, ale biega się tak, jak pozwalają inni zawodnicy. A inni zawodnicy ku mojemu zdziwieniu trochę stanęli na 10 kilometrze, nawet tacy dużo lepsi ode mnie szybkościowo. Zostałem sam i albo mogłem bardzo zwolnić albo zaryzykować i walczyć o pozycję lidera już od tego momentu. Poleciałem i całkiem fajnie się układało mimo że samotnie.
Jak oceniasz trasę?
Technicznie jest bardzo ciężka. Było ślisko i trzeba było bardzo uważać na skałach i wąskich przejściach. Mówi się, że to najtrudniejsza impreza w kraju. Moim zdaniem nie względu na technikę, a nie tyle przewyższenia – na pewno jedna z trudniejszych. Bardzo ciężkim biegiem jest także bieg Marduły w Zakopanem. Tam są trzy bardzo mocne podbiegi i trzy zbiegi. Za to muszę powiedzieć, że organizacyjnie Maraton Gór Stołowych wypadł bardzo fajnie. Ukłon w stronę Piotra Hercoga. Piotrek sam biega i wie, na czym nam zawodnikom zależy. Zadbał, żeby trasa była dobrze oznaczona a punkty odżywcze we właściwych miejscach.
Czy w ogóle zwracasz uwagę na to, co mijasz biegnąc np. krajobraz?
W tym biegu wręcz trzeba było zwracać na wszystko uwagę. Jest bardzo dużo zakrętów, trasa się wije, a pod nogami korzenie i błoto. Trzeba być bardzo uważnym. Same mięśnie nie wystarczyłyby, przez całą trasę musiała pracować także psychika. Zgubienie drogi i konieczność nadrabiania jej może zupełnie podciąć zawodnikowi skrzydła.
Czy przygotowywałeś się jakoś szczególnie do tego biegu?
Można powiedzieć, że wystartowałem z marszu. Czas na przygotowania zawodnicy mają w zimie. A potem to już jeździmy z zawodów na zawody. Tydzień temu miałem przyjemność startować w mistrzostwach Europy weteranów, ponieważ zawodnik, który ukończył 35 lat nazywa się na świecie już weteranem. Zawody odbyły się w austriackiej miejscowości Bludenz i zająłem czwarte miejsce. Potem szybko do pracy i znowu piątek i kolejne zawody. Na początku czerwca był wspomniany już Marduła, potem wraz z Miłoszem Szcześniewskim ukończyliśmy Bieg Rzeźnika na drugim miejscu. Jak widać w sezonie już nie ma czasu na przygotowywania. Ma się to, co wypracowało się zimą. Można to co najwyżej podtrzymać albo trenować określoną technikę pod konkretny bieg. Ale formy się już nie poprawi zbyt.
Co jeszcze przed Tobą?
Za miesiąc chciałbym pobiec Maraton Karkonoski, który jest na trasie przyszłorocznych mistrzostw świata. Więc bardzo mi na tym zależy. We wrześniu mam w planach wyjazd do Szwajcarii. W październiku na pewno Alpin Sport, czyli bieg na Kasprowy. W Polsce takich imprez jest naprawdę dużo i trzeba wybierać, już nie da się brać udziału we wszystkich. W tamtym roku wystartowałem w około 20 imprezach. Ale wiele z nich to krótkie dystanse…
A ciebie ciągnie do długich?
A nawet ultradługich. Wziąłem w tym roku udział w Biegu Rzeźnika i muszę przyznać, że zasmakowałem w takim dystansie (78 km). Chyba w takim kierunku chciałbym się dalej rozwijać. Niech to przynajmniej będzie 25 kilometrów. Bo gdy się jedzie 200 km żeby przebiec ich 25 to człowiek odczuwa pewien niedosyt. Długi dystans daje ogromną satysfakcję. W maratonach zmęczenie jest tak duże, że naprawdę człowiek czuje, że coś zrobił i osiągnął. Tu nie trzeba zawsze wygrywać. Trzeba dać z siebie wszystko i ukończyć. Wtedy człowiek wie, że to ma sens. Że warto było wydawać pieniądze i poświęcać czas. To naprawdę nas, biegaczy trochę kosztuje. Zamiast odkładać na nowy samochód lejemy do baku starego i jedziemy trenować, a potem na zawody. Systematyczny trening to pięć razy w tygodniu po pracy. W lecie jest super, ale zimą, kiedy o 16 robi się ciemno i trzeba wyjść na to miejskie błoto i biegać dwie godziny w śniegu z solą to jest trochę trudniej. Ale opłaciło się.
Wrócisz w Góry Stołowe?
Na pewno. Tym razem startowałem po raz pierwszy. Przyjechałem dwa tygodnie wcześniej, żeby trochę pobiegać, bo nigdy w tych górach nie byłem. To kolejna fajna rzecz w bieganiu. Daje możliwość poznania nowych miejsc. Jestem z południa, więc zawsze jeździłem w Gorce i Tatry, a dzięki zawodom trafiłem w Góry Stołowe. Są super tylko te parę godzin jazdy… Potrzebne jest coś, co mnie zmotywuje i jest maraton.
Tegoroczna, 3. edycja Maratonu Gór Stołowych rozegrana została na dystansie zbliżonym do maratońskich 42km. Trasa zaczynała się na polanie przed Schroniskiem PTTK Pasterka i biegła przez najpiękniejsze szlaki Gór Stołowych i Broumovskich Sten po czeskiej stronie. Meta zawodów zlokalizowana była na szczycie Szczelińca Wielkiego. Limit czasu wynosił 8 godzin.