Recenzja: Jacek Hugo-Bader „Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak”

jhb-min„Cóż to za książka z piekła rodem, co za temat z piekła rodem” – zaczyna swoją recenzję książki Jacka Hugo-Badera „Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak” Mateusz Gątkowski. Recenzję pozytywną, ale i wyboistą, bo powrót na Broad Peak to nic innego, jak powrót do niezagojonych ran i nierozwiązanych konfliktów…

„A moja córcia się śmieje i fajta nóżkami”

Cóż to za książka z piekła rodem, co za temat z piekła rodem – parafrazując słowa autora. Zastanawiałem się dniami całymi, jak się zabrać do pisania tej recenzji. O tej książce nie da się pisać tak po prostu. Czytając książki Hugo-Badera o wyprawie na Kołymę albo „Białą gorączkę”, z zapartym tchem śledziłem opowieści o bohaterach, opowieści bohaterów, ich problemy, bezlitosne rozkrawanie przez reportera wrzodów. Takie historie czyta się bardzo dobrze, gdy dotyczą innych czasów, miejsc odległych o tysiące kilometrów. Ale nie…

OLYMPUS DIGITAL CAMERAJHB uparł się i postanowił napisać o nas. No bo czymże innym jest opowieść o tej tragedii, która wydarzyła się ponad rok temu na Broad Peaku. Z Tomkiem mam trochę wspólnego, zdobywałem szczyty, na których on bił rekordy. O Maćku Berbece zaczytywałem się w opowieściach o „Lodowych wojownikach”. Czytając tę książkę pomyślałem, że równie dobrze Jacek Hugo-Bader mógłby napisać reportaż z wizyty w Smoleńsku i z prób odzyskania wraku Tupolewa.

Zacząłem ciężko i smutno, bo książka jest smutna. Smutna i brakuje w niej nadziei. Giną w niej moi bohaterowie, moje symbole, mój alpinizm. Ludzie są w niej małoduszni, tchórzliwi, mściwi, płytcy, pyszni… Tak, to jest opowieść o pysze! I przez całą książkę miałem wrażenie, że autor wcale nie czuje się herosem opisującym rzeczywistość, autor wraz z kolejnymi stronicami, uświadamia sobie w co wdepnął. Rozumie, że zaczął z wysokiego C, z za wysokiego; że pojechał na spotkanie demonom i był zbyt pyszny rozpoczynając tę historię. Tak jak jego piękni bohaterowie. Na szczęście sam wplata w karty książki słowa Tenzinga o tym, że aby wejść na himalajskie olbrzymy trzeba mieć pokorę dziecka. Czyżby zrozumiał?

Książkę tę, jednakże, należy opisać na przynajmniej trzech płaszczyznach. Pierwsza jest płaszczyzną literacką, od której recenzja „zwykłej” literatury powinna się rozpocząć i na której powinna się zakończyć. Książka składa się z trzech części, a te z kolei z krótkich rozdziałów nawleczonych na snutą opowieść. Rozdziały zdawały mi się jakby wyplute z obolałych wnętrzności autora. Wyszczekane jak ich krótkie telegraficzne tytuły: Mózg – schodzić razem; Atak – według lidera; Instynkt – szklana góra; Jazgot –  celebryci himalaizmu; Pierścień – motywacja Tomek; Porachunki – motywacja Maciek; Detorka – szczęście długofalowe; Asthenia – trwały ślad; Blask – Lodowi Wojownicy; Stypa – Boskie Światło, aby wymienić kilka bez trzymania się chronologii. Czyta się je szybko, jakby w pośpiechu, na zasadzie „jeszcze tylko kilka stron i już idę spać”. Język książki jest reporterski, błyskotliwy, dobry. To kawał porządnej literatury faktu. Jacek Hugo-Bader trzyma poziom, wszystkie jego książki są świetnie napisane. To w sumie bardzo dobrze, że tę książkę pisał on, bo gdyby trzeba się jeszcze zmagać z marną polszczyzną…

Autor sprawnie poradził sobie z konstrukcją opowieści. Przenosi nas z miejsca na miejsce, z czasu przed wypadkiem, do czasów po wypadku, z wyprawy Jacka Berbeki po ciała, do domu Krzysztofa Wielickiego itd. Książka pisana jest z perspektywy człowieka będącego poza środowiskiem wspinaczkowym. Jacek Hugo-Bader dość dobrze odrobił lekcje z zagadnień związanych z medycyną wysokogórską, technik wspinaczkowych, logistyki, choć nie ustrzegł się ciągoty do dramatyzowania tam, gdzie to nie jest konieczne. Przedstawia np. bazę pod Broad Peakiem, jako najwyższą himalajską bazę, podczas gdy raczej te pod Cho Oyu lub pod Everestem dzierżą palmę pierwszeństwa, choć w sumie zależy to do tego, co dokładnie przyjmiemy za bazę. Dla osoby nieobeznanej ze wspinaczką wysokogórską opisy reakcji organizmu na wysokość mogą brzmieć dość dramatycznie, gdyż odnosi się wrażenie, że w górach się ciągle umiera, mimo że – choć w sumie jest to gdzieś w książce – wspomniane, opisy dotyczą raczej wysokości bliskiej 8 tys metrów. Również liczba ofiar polskich zimowych wypraw w Himalaje jest przedstawiona zbyt dramatycznie. Z moich dociekań opartych na materiałach Janusza Kurczaba wynika, iż od 1980 roku zginęło zimą w Himalajach trzech wspinaczy, w tym jeden na siedmiotysięcznym Api (Bieluń, Jaworski – Makalu, Czok – Kanchendzonga) dodając do tego Latałłę – Lhotse z 1974 roku. Więc czy uprawnione jest pisanie: „polska obsesja zimowej wspinaczki (…) zbierała i zbiera takie tragiczne żniwo”? Uwaga ta powinna raczej dotyczyć himalaizmu letniego. Czepiam się szczegółów, niejako z obowiązku, bo wydźwięku książki to nie zmienia. Kawał dobrej literatury faktu.

Drugą płaszczyzną jest ton opowieści i praca reporterska autora. Przed przystąpieniem do lektury wysłuchałem i przeczytałem kilku wywiadów Jacka Hugo-Badera, w których, jakby szukając chwytliwych, dobrze sprzedających się haseł, opisywał on himalaistów jako gladiatorów idących na śmierć. Brrr… odrzuciło mnie trochę. Nie jestem himalaistą, ale z górami jestem związany od zawsze, kocham je i narwanych gladiatorów aż tak wielu nie spotkałem. A tu takie ogólniki, uproszczenia… Zresztą w wywiadach okołoksiążkowych Hugo-Bader pozwala sobie na o wiele mocniejsze stwierdzenia niż w książce, może to marketing, a może lekcja pokory została już zapomniana?

Na szczęście na kartach opowieści JHB stąpa o wiele delikatniej. „O tym nie mów. Twoje usta są za małe” zaczyna od cytatu. Jak już wspomniałem, motywem przewodnim książki jest pycha i pokora. Pozostają one nie nazwane wprost, ale wciąż się z nimi spotykamy: brakiem pokory autora, z pychą młodych, atakujących olbrzymy Karakorum w zimie, pychą starych, którym szczyt się „należy”, z pychą braci, którzy od lat nie rozmawiali, z pychą środowiska wspinaczkowego, gdzie jeden drugiemu ręki nie poda i nawet śmierć nie potrafi tego zmienić, pychą himalaisty, który z mediami nie będzie rozmawiał, jednocześnie z nimi flirtując. Nieustannie miałem przed oczami ostatnią scenę z filmu „Adwokat Diabła”, gdy Szatan przybrawszy postać lokalnego dziennikarza, po nieudanej próbie wciągnięcia młodego prawnika w świat nowojorskich elit, przekonuje go do wywiadu przez… przedstawienie go jako bohatera, który nie uległ pokusie kariery. „Vanity, definitely my favourite sin” (Pycha, to zdecydowanie mój ulubiony grzech), konkluduje Szatan.

Towarzyszymy więc wyprawie po ciała Maćka Berbeki i Tomka Kowalskiego, oglądamy cierpienie brata Maćka, przyjaciół, rodziców Tomka, jego narzeczonej. Wokół nas wciąż giną ludzie, bo podczas opisywanej wyprawy w Pakistanie zginęło kilkunastu wspinaczy. Aż docieramy do rozdziału „Radio – dwadzieścia po szóstej”. Rozdział ten jest sercem i esencją książki. Bezlitosnym stenogramem rozmów między bazą a wspinaczami najpierw atakującymi szczyt, później umierającymi na grani. Stenogramem pozostawionym bez komentarza. Muszę się przyznać, że zdanie Tomka Kowalskiego „Chłopaki są poniżej przełęczy?!” rozerwało mi serce… Zdanie to dla Tomka i dla całej wyprawy jest momentem zderzenia się z rzeczywistością. Wspaniały człowiek jakim był Tomek – co wynika ze wszystkich opowieści, które po nim zostały, planów, dobra, które rozsiewał – dowiaduje się, że jednak ma granice. Tak jak i Adam, jak Artur. Jak i Maciek. Wszyscy zajrzeli za słynną berbekową „drugą stronę lustra”.

Jacek Hugo-Bader napisał dobrą książkę, ale będzie ona bardzo trudna, szczególnie dla osób w niej opisywanych. Wspomniane wyżej słowa Tomka byłyby świetną kulminacją dobrego dramatu, gdyby nie to, że padły naprawdę. Każdy z bohaterów książki jest niezwykle poharatany i nie ma jednego klucza do ich cierpienia. Nawet Krzysztof Tarasiewicz, zdawałoby się dobry duch wyprawy, musi się zmierzyć upływającym czasem i z bezlitosnymi relacjami w świecie himalaizmu. Nawet heros polskiego himalaizmu, Krzysztof Wielicki, nosi blizny po opisywanej historii.

Od lewej: Krzysztof Tasrasewicz, Jacek Berbeka i Jacek Jawień w jeepie do Askole

Od lewej: Krzysztof Tasrasewicz, Jacek Berbeka i Jacek Jawień w jeepie do Askole

Książka pozwala nam zajrzeć za kulisy świata wspinaczy, obdziera niejako himalaistów z nimbu tajemniczości. Pokazuje ich jako ludzi, często bardzo trudnych, podejmujących kontrowersyjne decyzje, wiedzionych niskimi pobudkami. Autor wchodzi w konflikt z Jackiem Berbeką i nie ukrywa tego. Najbardziej w całym reportażu przybijające są niedopowiedzenia, oskarżenia o celowe wręcz narażanie na śmierć wypowiedziane półgębkiem, przekonanie o zawiści i małości innych. Smutna jest historia z tablicą pamiątkową dla Artura Hajzera. Wszystko okraszone zostało przefiltrowanym przez autora medialnym szumem i jazgotem internetowych forów.

Niezwykle ważnym elementem reportażu jest też wyjaśnienie (wedle wiedzy lub opinii autora oczywiście) wielu niedomówień, które pojawiły się w mediach dotyczących choćby roli raków Tomka w tragedii, powodu dla których te raki miał, szczegółów komunikacji w dniu tragedii, rewelacji kucharzy bazowych itp.

Trzecią płaszczyzną, o której chciałbym opowiedzieć, są wnioski wypływające z lektury książki i samej tragedii na Broad Peaku. Reportaż unika dawania gotowych odpowiedzi, dla jednych będzie atakował Adama Bieleckiego, dla drugich zwalał winę na Tomka Kowalskiego, dla innych jeszcze na Maćka Berbekę, a tak naprawdę pokazuje on wielowymiarowość problemu. To pozycja dla tych, którzy nie szukają prostego życia i zerojedynkowych wyroków, ale dla tych, którzy chcą wyciągnąć wnioski na przyszłość.

Autor pozwala sobie na pewne sugestie w treści książki, fabularyzuje wydarzenia i rozmowy, które mogły mieć miejsce podczas wyprawy. Dla mnie fragmenty, w których to robi są dość jasno identyfikowalne, i nie czułem, by narzucano mi jedyną słuszną wizję rzeczywistości. Szczególnie, iż to co sugeruje Hugo-Bader jest dość prawdopodobne.

Ciekawym elementem reportażu jest porównanie ze sobą starego i młodego pokolenia wspinaczy, tego z jaką presją, z jakimi warunkami uprawiania sportu przyszło im się zmierzyć. Podkreślona została komercjalizacja, medialność i profesjonalizacja przygotowań młodych wspinaczy. Osobiście fragmenty te skłaniają mnie ku refleksji, że profesjonalne uprawianie himalaizmu (profesjonalne, czyli nie za swoje pieniądze) odziera wspinaczy z wolności. Co z tego, że żaden sponsor nie wymaga zdobycia szczytu, kiedy presja na bezpośredni kontakt ze światem, dbanie o swój wizerunek, na którym opiera się szansa na zdobycie funduszy w przyszłości, powoduje, że wspinacze na wyprawach nie przebywają „tu i teraz” w górach, ale „wszędzie” w sieci. Wartością dla nich jest jak najszybsza relacja, jak najszybsze przesłanie zdjęcia , wciągnięcie tysięcy wygłodniałych informacji fanów w śledzenie swoich poczynań. Odniosłem wrażenie, że każda wyprawa powinna mieć na stanie PRowca, który dbałby o dobre imię wspinaczy. O zagrożeniach z tym związanych opowiadał już Wojciech Kurtyka w niedawnym wywiadzie „Igrzyska Śmierci”.

"Moja kamera patrzy w stronę Broad Peaku" - JHB

„Moja kamera patrzy w stronę Broad Peaku” – JHB

Wydaje się, że wyczynowy himalaizm doprowadzony został już do granic realności. Wydawać by się mogło, że nie ma już gór do zdobycia, po lodowcach walają się wspomnienia po setkach wypraw. A chętnych do zapisania się na kartach historii nie ubywa. Ślepy zaułek? Znów odwołując się do słów Kurtyki powiem – warto szukać czegoś mniej spektakularnego, ale swojego. Jakby się zastanowić, to jest wiele innowacyjnych rzeczy do zrobienia w górach, ale nie są w nie wycelowane kamery całego świata… Czas chyba, aby himalaizm złapał oddech. Mam wrażenie, że „Lodowi wojownicy” strasznie już są zmęczeni zimowymi podbojami i chcą jak najszybciej odfajkować K2 i Nanga Parbat, by mieć święty spokój.

W książce Hugo-Badera odbija się poniekąd nasza nizinna, polska rzeczywistość. Himalaiści wywodzą się „z ludu” i trudno oczekiwać, by reprezentowali poziom debaty lepszy niż politycy, związkowcy, lekarze, niewierzący, albo wierzący. Książka zmusza nas do zajrzenia na „drugą stronę lustra”, zmusza do zauważenia, że po tej drugiej stronie nie ma nic budującego. Kłótnie, potyczki, krzyki, wyzwiska, wzajemne oskarżenia i nienawiść, jaka rozpętała się po tragedii z marca 2013 roku nie były jedynie wynikiem śmierci dwóch wspinaczy na grani Broad Peaku. Wywodzą się z tragicznych zaniedbań i zaniechań w dialogu między jednym Polakiem a drugim. To co się działo wokół pogrzebu Berbeki i Kowalskiego, wokół ich tragicznej śmierci, jest dla mnie jakościowo tożsame z jazgotem, jaki ma miejsce po śmierci Jaruzelskiego, który przetacza się przez sieć w chwili, gdy piszę te słowa lub z niesnaskami, które wybuchły po katastrofie Smoleńskiej. A to wszystko pod czułym nadzorem łowiących każde złe słowo mediów. Czytając „Długi film…” nie mogłem się otrząsnąć z wrażenia, że retoryka, argumentacja, styl mówienia o tragedii, jaka miała miejsce w Karakorum, są wręcz stworzone na potrzeby mediów. Nieważne jest wyjaśnienie, logika, ważne by wypowiedź była krótka i wzbudzała emocje. Można rzucać oskarżenia do woli, byle krzyczeć głośniej od innych. Nieumiejętność i niechęć do prowadzenia uczciwego dialogu ciągle odbija nam się czkawką. Czy takie historie jak aktualna potyczka między redaktorem Dobrochem, a Zarządem PZA, prowadzone zjadliwym i niemerytorycznym językiem, będą nas, czytelników, kibiców alpinizmu prześladowały już na wieki?

Alpinizm, taternictwo, wspinaczka jawiły się od zawsze forpocztą etyki. Dobrze by było by krwotok, jaki wywoła w sercach książka Hugo-Badera, doprowadził do oczyszczenia ze złych emocji i do podniesienia umiejętności dialogu z kolan.

Książka Hugo-Badera jest opowieścią. Opowieścią autora reportażu o świecie, który zobaczył. Jest zapewne na tyle obiektywna, na ile to było możliwe, ale wciąż pozostaje opowieścią. Chciałbym, by był to powrót do opowiadania o himalaizmie, w stylu, o którym pisał Emilio Previtali w swoim eseju, komentującym to co działo się w mediach po śmiertelnej lawinie na Ice Fallu na Evereście (https://www.facebook.com/goryksiazek/posts/563027760484832). Może wreszcie zamiast samemu dokonywać ocen, na podstawie niepełnych danych, zdjęć, postów z facebooka lub tweedów, pozwolimy wykonywać swoją pracę tym, którzy potrafią opowiadać?

Podsumowanie

Tytuł zaczerpnąłem od Roberta Szymczaka, himalaisty i lekarza, z którym rozmawia Hugo-Bader. Rozmowa ta wprowadza niezwykłą perspektywę spojrzenia na opisywane w książce wydarzenia. Jest dla mnie pozytywnym zakończeniem opowieści, niejako przesłaniem pozostawionym czytelnikowi: Nie staniemy się bogami po zdobyciu góry, są w życiu trudniejsze, długodystansowe wyzwania niż zdobywanie ośmiotysięczników. Zacząłem tę recenzję mówiąc o smutku, który odczuwałem podczas lektury książki. Dodam, że gdy ją skończyłem zrozumiałem, iż mój planowany w ciągu najbliższych tygodni wyjazd w Alpy musi stanąć pod znakiem zapytania. Zbyt wiele w moim życiu chaosu i niepozamykanych spraw, by uciec w góry i udawać, że sprawy te nie istnieją. Czas zmierzyć się z nizinną rzeczywistością, by nie pozostać jedynie częścią gór.

A dla tych, którzy nie mają czasu i chęci na czytanie całej recenzji. Czy warto przeczytać nową książkę Jacka Hugo-Badera? Zdecydowanie warto!

Czytelnicy bloga będę mogli ją zamówić korzystając ze specjalnej promocji w wydawnictwie Znak: 35% rabatu na wszystkie pozycje i darmowa dostawa do paczkomatów. Kod rabatowy: goryksiazek35%. Podstrona dla czytelników:

http://www.znak.com.pl/specjalna,oferta,promo_gory_ksiazek2?utm_source=Blog&utm_medium=Gory_Ksiazek2&utm_campaign=0514_rabat35
OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 



komentarzy 20

  1. Ala pisze:

    Przeczytałam książkę i jest mi po tej lekturze cholernie smutno….Jeżeli kogoś historia Broad Peaku poruszyła tak głęboko, jak mnie, to książka ta rozdrapie rany, na pewno.

    • karolina pisze:

      Ala masz rację, strasznie ciężko się czyta, serce ściska praktycznie na każdej stronie, im bardziej zanurzam się w tę historię tym bardziej nie mam zrozumienia dla Bieleckiego i Małka, choć ten drugi postąpił mniej egoistycznie… A Krzysztofa Wielickiego mi ogromnie żal… strasznie to przeżył i w dalszym ciągu przeżywa…

      • Andrzej pisze:

        widocznie nie zrozumiałaś książki, nie dotarło w żaden sposób do Ciebie to, w jakich warunkach działa się cała historia zdobywania szczytu i jakiej presji poddani byli wszyscy zdobywcy, z czym się zmagali i o co walczyli. Nie wspomnę już o braku empatii z Twojej strony.

        • karolina pisze:

          Andrzeju jeszcze nie skończyłam czytać więc nie mówmy o rozumieniu tego czy owego a tym bardziej o empatii… próbuję sobie wyobrazić warunki w jakich się to odbywało ale mimo to zabrakło mi w chłopakach czysto ludzkich odruchów i tyle…. zresztą ile ludzi tyle opinii, każdy ma prawo do swojego zdania na ten temat, może to mój wewnętrzny bunt na tą tragedię i to co się działo tam pod szczytem…

          • Andrzej pisze:

            może uściślij swoją wypowiedź – w którym konkretnie momencie zabrakło Ci w chłopakach czysto ludzkich odruchów, i o jakich odruchach mówisz.
            Jeśli jednak mówisz tylko ogólnie, to lepiej żebyś w ogóle nic nie mówiła bo jest to tylko niepotrzebne podsycanie emocji i, delikatnie mówiąc, zbędne „kłapanie dziobem”…

  2. pwgdrk pisze:

    Ze zdania „Z moich dociekań…” wypadły słowa „… w zimie…”, przez co straciło ono sens. Swoją drogą, trafna obserwacja – wypraw zimowych było sporo, a ofiar śmiertelnych w sumie nie tak dużo.

  3. karolina pisze:

    Konkretnie mam na myśli to jak to nagle wszytkie radia przestały działać, jednemu się rozstroiło, drugiemu zamarzło, Artur nie mógł zaczekać 5 min na resztę a potem 40 min baterie zmieniał w lampie, a już totalnie mnie rozwaliło to jak Wielicki wysłał w górę tragarza a Bielecki nie czekając na jakiekolwiek wieści po prostu zaczął schodzić do bazy…. Małek przynajmniej został jeszcze dwie noce…. Dlaczego w innych opisywanych wyprawach uczestnicy nie zostawiali swoich partnerów jak byli w tarapatach?? Pomagali, sprowadzali, po prostu BYLI…. A Krzysztof Wielicki tak bardzo szukał kontaktu z którymś z chłopaków i na daremno….
    Wiem co pewnie myślisz- nie znam się, nie było mnie tam, nie wiem jakie to warunki, presja, stras i walka o życie….
    Przykro mi ale tak to odbieram…

    • Andrzej pisze:

      „Wiem co pewnie myślisz- nie znam się, nie było mnie tam, nie wiem jakie to warunki, presja, stras i walka o życie….”
      – faktycznie, tak myślę

      Ale po kolei:

      „nagle wszystkie radia przestały działać, jednemu się rozstroiło, drugiemu zamarzło…”

      – nie wszystkie radia przestały działać – działało radio Tomka, działało radio Maćka – tylko DLACZEGO Maciek, doświadczony himalaista i ratownik TOPR, nawet w sytuacji zagrożenia, nie użył swojego radia ani razu?! Gdyby to zrobił może by przeżył. To, że radio Adama się przestroiło a Artura zamarzło, to nic nadzwyczajnego – takie przypadki zdarzały się już na wcześniejszych wyprawach. Radio Adama przestroiło się jeszcze przed jego wejściem na szczyt – myślisz, że Adam, pierwszy człowiek w historii świata, który zimą dociera na szczyt Broad Peaka, celowo wyłącza swoje radio przed wejściem na ten szczyt pozbawiając się tym samym możliwości zgłoszenia się z wierzchołka i poinformowania całego świata o tak ogromnym sukcesie? Nawet najwięksi jego oportuniści nie wierzą w taki scenariusz! Artur też nie zgłosił się z wierzchołka bo jego radio (a konkretnie „gruszka” nadawczo-odbiorcza, która cały czas jest przypięta na zewnątrz) zamarzło. Myślisz, że jemu też nie zależało na poinformowaniu bazy o sukcesie swoim i wyprawy?

      „Artur nie mógł zaczekać 5 min na resztę a potem 40 min baterie zmieniał w lampie…”

      – ano, nie mógł! Przebywanie na wysokości ponad 8tys.m to powolne obumieranie komórek – dlatego trzeba tam być jak najkrócej. Zapadał zmrok a co za tym idzie, gwałtownie spadała temperatura na odkrytej grani szczytowej i najważniejszą w tym momencie rzeczą było zejście jak najniżej jeszcze w resztkach dziennego światła. O tym wiedzieli wszyscy! Argument, który wiele osób podnosi, że Tomek przecież przeżył do rana, jest pozbawiony sensu. Już godzinę po wejściu na szczyt Tomek zgłaszał, że nie może iść. Drogę, która powinna mu zająć godzinę, pokonywał przez 8 godzin. Co z tego, że przeżył do rana skoro już godzinę po jego wejściu na szczyt zaczęła się jego powolna agonia i w zasadzie już wtedy było jasne, że Tomek nie zejdzie i NIKT nie jest w stanie mu pomóc! Może to brutalnie brzmi, ale taka jest prawda!
      To, że Artur później przez 40 min. zmieniał baterie w czołówce też nie jest argumentem. Po pierwsze – był już wtedy znacznie poniżej przełęczy gdzie było znacznie cieplej. Po drugie – a co miał zrobić jak nie miał możliwości schodzenia po ciemku – to, że mu się udało, można rozpatrywać w granicach cudu!

      „a już totalnie mnie rozwaliło to jak Wielicki wysłał w górę tragarza a Bielecki nie czekając na jakiekolwiek wieści po prostu zaczął schodzić do bazy…. Małek przynajmniej został jeszcze dwie noce…”
      – po pierwsze – Karim Hayyat nie jest tragarzem – od 1996 jest członkiem Alpine Club of Pakistan, Jest doświadczonym wspinaczem i himalaistą, brał udział (jako równoprawny wspinacz) w wielu wyprawach w Karakorum i Himalajach. M.in. był członkiem zimowej wyprawy PHZ-tu na Gasherbrum I rok wcześniej.
      po drugie – Bielecki zaczął schodzić dopiero po powrocie Hayyata z rejonu szczelin do C4, a więc ok.godz.15-tej 6-go marca – wtedy już było wiadomo, że Hayyat nikogo na górze nie widział.
      po trzecie – Małek i Hayyat zaczęli schodzić do bazy ok.godz.18-tej 6-go marca a więc ok. trzy godziny po Bieleckim! Tak więc widzisz, że te „dwie noce”, o których piszesz, możesz włożyć między bajki!

      „Dlaczego w innych opisywanych wyprawach uczestnicy nie zostawiali swoich partnerów jak byli w tarapatach?? Pomagali, sprowadzali, po prostu BYLI….”

      – zgadza się, tylko z maleńkim „ale”… w 99,99% takie przypadki zdarzały się w WEJŚCIU a nie w zejściu ze szczytu po 12-13 godzinach akcji w ekstremalnych warunkach zimowych! Ponad to takie akcje zaczynają się od tego, że ktoś widzi, że z kimś jest źle lub ktoś zgłasza, że jest z nim źle – w wypadku BP, gdy wszyscy po kolei mijali się pod wierzchołkiem, NIKT nie zgłaszał jakichkolwiek dolegliwości czy potrzeby pomocy! Każdy sobie zdawał sprawę z tego, że będzie schodził sam i po ciemku! Ale skoro podnosisz ten argument – czemu doświadczony himalaista i TOPR-owiec, jakim bez wątpienia był Maciek, nie pomógł swojemu partnerowi (Maciek i Tomek tworzyli jeden z dwóch zespołów), nie poczekał na niego schodząc ze szczytu, nie zaaplikował mu koniecznych leków, nie zapiął mu zsuniętego raka, a w końcu nie zainteresował się tym co się z Tomkiem dzieje i dlaczego Tomek nie schodzi bezpośrednio za nim ( no bo, jeśli by się tym interesował, to by „odpalił” swoje radio, które miał w plecaku i wywołałby Tomka lub Bazę)?! Odpowiedź jest prosta – bo sam WALCZYŁ o swoje życie! Tak samo jak walczyli o nie Małek i Bielecki!

      Aleksander Lwow w swojej książce „Zwyciężyć znaczy przeżyć. 20 lat później” napisał: ” Przykład Adama na Broad Peaku zimą pokazuje, że był tam najsilniejszym wspinaczem, który naprawdę mógł iść na ten wierzchołek. Poszedł, wszedł i wrócił w tempie, w jakim wszyscy powinni byli się tam poruszać.(-)Tylko Adam zdobył szczyt w taki sposób i w takim tempie, jak to teoretycznie powinno było wyglądać, choć nie zapominajmy, że nawet on przebywał tam, całkiem na górze, przynajmniej o 2-3 godziny za długo.”
      Jaki z tego wniosek? Powinni byli zawrócić! Mieli na to dwie szanse – pierwsza na przedwierzchołku, skąd powinni zawrócić wszyscy ze względu na późną porę. Drugą szansę mieli Maciek i Tomek pod kopułą szczytową gdy mijali się ze schodzącymi ze szczytu Adamem i Arturem – cel wyprawy został w tym momencie osiągnięty, byli grubo poza czasem!

      Informacje, na podstawie których udzieliłem ci odpowiedzi na twoje zarzuty, czerpałem z ogólnie dostępnych publikacji, wywiadów, książek oraz m.in. sprawozdań z wyprawy na FB i stronie PHZ. Wydaje mi się, że jeśli ktoś rzuca oskarżenia wobec tych, którzy przeżyli i wyłącznie na nich zrzuca odpowiedzialność, powinien przynajmniej wcześniej zapoznać się z faktami!

  4. karolina pisze:

    I tym sposobem moglibyśmy tak jeszcze przez pół wieku dyskutować, OK szanuję Twoją wyczerpującą i długą odpowiedź a raczej atak- napisane to jest w takiej formie jakbym co najmniej kogoś zabiła a nie wyraziła swoje zdanie, może i zabłysnąłeś wiedzą ale to nie zmienia faktu, że będę obstawała przy swoim, przykro mi jeśli tego nie rozumiesz- zresztą nie musisz… Ciężko się z tym pogodzić co się tam wydarzyło i nie zmienią tego żadne fakty- nie ma już wśród nasz Wspaniałych Ludzi- Tomka i Maćka…
    Pozdrawiam serdecznie i życzę więcej takich dosadnych opinii:)
    Doceniam, że chciało się Tobie aż tyle pisać dla mnie:)
    PS. Jesteś człowiekiem związanym z górami czy niekoniecznie? Twoja wypowiedź brzmi jakbyś min. miał kilka poważnych wyprawa za sobą pomijając źródła, z których czerpałeś info:)

    • Andrzej pisze:

      po pierwsze – to nie jest atak na ciebie – przedstawiłem ci tylko racjonalne argumenty poparte niezbitymi FAKTAMI! Ale masz rację – nie przekona się dziecka, żeby piło mleko, jeśli samo tego nie chce – a jedynym jego argumentem będzie „nie, bo nie”.
      po drugie – Fakt, ciężko się pogodzić z tym, że zginęło dwóch ludzi. Ale czy oskarżając o ich śmierć (w sposób nieracjonalny i bez uzasadnienia) tych co przeżyli, pozwoli na łatwiejsze pogodzenie się z tą tragedią? Czy empatia to zjawisko wybiórcze?

      Odpowiadając na Twoje pytanie – tak, mam doświadczenie górskie – i w tych niższych, i w tych wyższych górach – aczkolwiek zimą na ośmiotysięcznik się nie wybieram. Tyle odwagi to nie mam.

  5. karolina pisze:

    „Ale czy oskarżając o ich śmierć (w sposób nieracjonalny i bez uzasadnienia) tych co przeżyli,” W ani jednym napisanym przeze mnie zdaniu nikogo nie oskarżam – nie mam do tego prawa, nie mnie oceniać tych, którzy zginęli i tych którzy żyją i muszą żyć z tym co się stało, wyraziłam opinię a ciągle z Twojej strony słyszę hasła typu „oskarżenia, zarzuty” itp”, nigdzie nie powiedziałam że Artur i Adam wprost przyczynili się do śmierci pozostałej dwójki, wyraziłam tylko żal z powodu tego jak to się wszystko potoczyło… żal z powodu tego, że być może zabrakło walki i ciągle przez Ciebie zaznaczanej ” empatii”….

  6. karolina pisze:

    Tak sobie to czytam jeszcze raz i wiesz co?
    Z Twojej strony padają głównie niezbite fakty, racjonalne argumenty, znowu fakty i kolejne argumenty poparte faktami… A skoro mowa o empatii to gdzie ona jest u Ciebie? Zawsze w życiu kierujesz się samymi oschłymi faktami, a gdzie uczucia, marzenia, zrozumienie i troszeczkę współczucia? Może czasem warto patrzeć sercem a nie mózgiem? Niestety nie umiem zachowywać się jak robot, który widzi tylko fakty…

    • Andrzej pisze:

      „im bardziej zanurzam się w tę historię tym bardziej nie mam zrozumienia dla Bieleckiego i Małka, choć ten drugi postąpił mniej egoistycznie… ”

      „…ale mimo to zabrakło mi w chłopakach czysto ludzkich odruchów i tyle…. ”

      „…Konkretnie mam na myśli to jak to nagle wszytkie radia przestały działać, jednemu się rozstroiło, drugiemu zamarzło, Artur nie mógł zaczekać 5 min na resztę a potem 40 min baterie zmieniał w lampie, a już totalnie mnie rozwaliło to jak Wielicki wysłał w górę tragarza a Bielecki nie czekając na jakiekolwiek wieści po prostu zaczął schodzić do bazy…. ”

      „…Dlaczego w innych opisywanych wyprawach uczestnicy nie zostawiali swoich partnerów jak byli w tarapatach?? ”

      W/g ciebie to nie są insynuacje i oskarżenia? W/g mnie jak najbardziej są to właśnie insynuacje i oskarżenia, które dowodzą nie tylko twojej niewiedzy i nie znajomości zagadnienia, ale również twojego braku empatii dla tych co zeszli z góry!

      Odpowiem ci twoimi słowami: „A skoro mowa o empatii to gdzie ona jest u Ciebie? Zawsze w życiu kierujesz się samymi oschłymi faktami, a gdzie uczucia, marzenia, zrozumienie i troszeczkę współczucia? ” No właśnie – gdzie w tobie te wszystkie uczucia, o których mówisz? Dlaczego nie potrafisz przyjąć do wiadomości, że idąc do ataku szczytowego całą czwórkę pchały tam ich marzenia. Maćka, marzenie o dokończeniu tego co rozpoczął 25 lat wcześniej. Tomka, marzenie o zapisaniu się w historii. Adama i Artura, marzenie o zdobyciu szczytu. Wszyscy pod wpływem tych marzeń podjęli decyzję o kontynuowaniu ataku mimo późnej pory. Dwaj z nich za zrealizowanie swoich marzeń zapłacili cenę najwyższą. Gdzie twoje zrozumienie dla ich decyzji, do której mieli prawo? Artur i Adam stracili swoich przyjaciół w dramatycznych okolicznościach – gdzie twoja empatia i współczucie dla nich? Dokończ czytać książkę a może zrozumiesz o czym mówię.

      Mówisz, że ci: „żal z powodu tego, że być może zabrakło walki…” – otóż walka była na miarę możliwości. Adam krótko po dojściu do C4 próbował wyjść do góry naprzeciw Arturowi ale nie dał rady z powodu wyczerpania. Nad ranem obaj próbowali jeszcze raz, ale i tym razem zawrócili z tego samego powodu. Czego więcej można wymagać od skrajnie wyczerpanych ludzi po 20-tu godzinach akcji powyżej 7400m zimą w Karakorum? Próbował jeszcze Karim, ale też nic nie zdołał zrobić. Wszyscy oni byli tak samo bezradni jak Krzysztof Wielicki w bazie, który doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ci którzy są w C4 NIC nie mogą zrobić!

      Piszesz: „Niestety nie umiem zachowywać się jak robot, który widzi tylko fakty…” – nikt ci nie każe być robotem, ale uważaj, bo kierując się wyłącznie uczuciami możesz kogoś bardzo skrzywdzić…

  7. karolina pisze:

    ” po pierwsze – Karim Hayyat nie jest tragarzem ” z tym też nie do końca się zgodzę ponieważ dokładnie na 73 str. recenzowanej książki jest napisane cyt. : (…) „Pewnie dlatego, kiedy Wielicki prosi przez radio, żeby któryś z chłopaków został jeszcze trochę w obozie szturmowym, bo do góry idzie Karim, pakistański tragarz wysokościowy, i dobrze, żeby miał partnera, zgłasza się tylko Artur. Adam nie mówi, że w takim razie on też pozostaje, tylko wyłącza swoje radio i nie czekając nawet na wyniki poszukiwań Karima, rusza z „czwórki” na dół, a pod koniec dnia spokojnie i bezpiecznie dociera do bazy.” Owszem jest doświadczonym himalaistą jak wspomniałeś ale jest też tragarzem wysokościowym- jedno nie wyklucza drugiego.
    Na kolejnej 74 str. autor książki pisze również, że Artur i Karim rozpoczynają z IV zejście do bazy ok. godz 22…
    „po drugie – Bielecki zaczął schodzić dopiero po powrocie Hayyata z rejonu szczelin do C4, a więc ok.godz.15-tej 6-go marca – wtedy już było wiadomo, że Hayyat nikogo na górze nie widział.”- chyba nie do końca masz rację- w cytacie powyżej pisze, że Adam nie czekał na wynik poszukiwań Karima co również zespół PZA badający przyczyny tragedii na BP potwierdza w swoim raporcie cyt. ” Pozytywnie
    oceniamy postawę Artura Małka, który w tym samym celu wyszedł do góry z obozu czwartego, chociaż zdołał przebyć w pół godziny tylko 30 metrów i musiał zawrócić. Pozytywnie oceniamy też to,że z własnej inicjatywy został razem z Karimem Hayatem w obozie czwartym jako wsparcie dla ewentualnego zejścia Macieja Berbeki. Negatywnie oceniamy zejście z obozu czwartego Adama Bieleckiego, kiedy jeszcze nie było pełnej jasności co do losów Macieja Berbeki. Niezależnie od tego,co kierownik wyprawy powiedział mu w sprawie tego zejścia, Adam Bielecki powinien z własnej inicjatywy pozostać w obozie.”

  8. Andrzej pisze:

    Widzę, że nie do końca rozumiesz pojęcie „tragarz wysokościowy” – pakistańscy wspinacze pomagający wyprawom poręczować górę, zakładać obozy i wynosić do nich sprzęt są określani mianem HAP-s co znaczy hight altitud porters i nie są tragarzami w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jeśli chodzi o twoje pozostałe uwagi to odsyłam cię do zapisu video konferencji prasowej, która odbyła się bezpośrednio po powrocie wyprawy z Pakistanu http://wspinanie.org/konferencja-prasowa-zimowej-wyprawy-na-broad-peak-relacja-filmowa/

    To, że JHB mija się w wielu miejscach swojej książki z prawdą i przekręca fakty, to tylko świadczy o tym, że nie odrobił zadania domowego przed jej napisaniem. I z tym nie zamierzam polemizować.

  9. Nikita pisze:

    Świetna książka!!! Przeczytałam z wypiekami na twarzy.Najbardziej uderzył mnie obraz środowiska wspinaczy polskich. I nie do końca teraz Jacek B jawi mi się jako „wspaniały brat i dobry człowiek”.Super rozdział na końcu książki opisujący rozmowę z żoną Maćka.

  10. Elmuszka pisze:

    Wczoraj skończyłam książkę. Na początku, kierując się uwielbieniem do JHB (szczególnie po Dziennikach Kołymskich), wierzyłam, smakowałam lekturę.
    W połowie książki zaczęłam zaglądać do wywiadów i polemiki i chyba poziom mojego zachwytu gwałtownie opadł.
    Domyślam się, że reporter z natury jest egocentryczny, ale w książce JHB zabrakło mi empatii, prostej wiedzy o tym, że zachowania ludzkie nie są jednowymiarowe i że błędy popełnia każdy.
    Zastanawiam się, czy to co poza książkę serwuje nam JHB to taka promocja, przez skandal, przez szok, czy on naprawdę taki jest?

  11. Książka Hugo Badera wywołała wiele kontrowersji w sieci. Jacek ma wielkie ego, które próbuje przełożyć w kartki swoich reportaży podróżniczych. Czasami trzeba uważać aby nie przesłoniło ono samej treści książki…

Skomentuj Andrzej Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

UWAGA! Jeśli chcesz odpowiedzieć na wybrany komentarz kliknij przycisk "Odpowiedz" znajdujący się bezpośrednio pod tym komentarzem.

Komentarz

Możesz użyć następujących tagów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>