Recenzja: „Annapurna” Maurice’a Herzoga

annMaurice Herzog (1919 – 2012) nawet bez sukcesów górskich zasłużyłby na tytuł jednego z dwudziestowiecznych bohaterów Francji. Odznaczony za działalność w Ruchu Oporu, był za życia także ministrem sportu i merem francuskiej mekki wspinaczkowej, Chamonix. Miał też podobno coś, czego nie da się wartościować medalami ani stanowiskami – urok Clarke’a Gable’a. Ale to góry, a zwłaszcza jedna sprawiły, że przeszedł do historii i nigdy o nim nie zapomnimy.

Annapurna, pierwszy ośmiotysięcznik, na którym 3 czerwca 1950 roku stanęła ludzka stopa. Taki tytuł nosi także bestsellerowa relacja Maurice’a z walki, podczas której towarzyszył mu Louis Lachenal. Książka na całym świecie sprzedała się w 12 milionach egzemplarzy. Sięgam po nią w hołdzie zmarłemu pod koniec zeszłego roku Maurice’owi Herzogowi, ale nie oszczędzę mu przy tym kontrowersji, jakie ta publikacja wywołała.

Opowieść Maurice’a Herzoga rozpoczyna się w kwietniu 1950 roku. Wtedy jeszcze nie jest jasne, czy celem będzie Dhaulagiri czy Annapurna. Jasne jest natomiast to, że francuska wyprawa ma znaczenie mniej czasu na swoją działalność niż poprzednie ekipy i musi osiągnąć sukces, których tamte nie osiągnęły. Po raz pierwszy w historii podboju Himalajów wyprawa ma w ciągu jednego lata i zbadać masyw górski i zdobyć szczyt. Wcześniejsze wyprawy rozpracowywały swoje cele nawet dwa lata zanim przyszło do szturmu ośmiotysięcznika, a i tak żaden z nich nie zakończył się owocnie.

„Człowiek nie postawił jeszcze nogi na żadnym ze szczytów przekraczających zaczarowaną wysokość 8000 metrów, stanowiącą jakby „barierę dźwięku” dla alpinistów. Mamy dwa lub trzy razy mniej czasu niż nasi poprzednicy, Anglicy, Amerykanie, Niemcy, i chcemy osiągnąć sukces tam, gdzie im się nie powiodło. Czy nie jesteśmy zbyt ambitni? Dziś, u stóp tych olbrzymich mastodontów, których podstawy stanowią cały świat, zamyślam się. Tak, musimy zdobyć szczyt i damy z siebie wszystko. Ale czy to zadanie nie jest nadludzkie?” – pyta Maurice Herzog.

Wyprawa dzieli się na mniejsze zespoły, które szukają dogodnej drogi czy to na Dhaulagiri, czy na Annapurnę. Każdy rekonesans kończy się tym samym wnioskiem: „To wszystko jest ogromne, znacznie większe niż sobie wyobrażaliśmy”. Alpejski dream team – poza Herzogiem w Himalaje pojechali także Lionel Terray, Louis Lachenal, Jean Couzy, Marcel Schatz, Gaston Rébuffat, Jaques Oudot (lekarz) i Marcel Ichac (operator) – musi działać razem. Indywidualna przygoda alpejska ustępuje tu miejsca wspólnemu działaniu, a fantazje indyjskiej mapy zupełnie nieznanej rzeczywistości geograficznej. „Gdzie jest Annapurna? Wielka tajemnica. Nikt jej tutaj nie zna”. To może być pewna trudność czytelnicza. Chciałoby się śledzić poczynania wyprawy w jakimś porządku, z palcem na mapie. Tymczasem oni najczęściej sami nie wiedzą, gdzie się znajdują i przede wszystkim, gdzie ukrywa się Annapurna (Dhaulagiri uznano za cel zbyt trudny).

„Jest już noc, gdy przybywamy nareszcie do stóp wielkiej ściany lodowej, gdzie nasi towarzysze założyli obóz, późniejszy obóz I, na wysokości około 5100 metrów. Witają nas z nieukrywaną radością. O tej porze nie widzimy nic, lecz zapewniają nas:
– Nie ma wątpliwości: Annapurna musi być zwyciężona!”.

Tę nieuniknioność zwycięstwa jeszcze lepiej oddaje treść jednego z listów:

„Atakujemy Annapurnę stop droga lodowa trudna lecz pozwalająca na szybki marsz stop niebezpieczeństwa obiektywne lawiny śnieg i niepewne seraki stop obozy I/5100 II/5900 III/6600 IV/7150 założone stop spodziewamy się odnieść zwycięstwo stop forma i samopoczucie wszystkich doskonałe. Maurice Herzog”

Ostatecznie do ataku szczytowego wyjdzie właśnie Herzog i Louis Lachenal.
„Ryzykujemy odmrożenie nóg!… Myślisz, że warto?” – pyta w trakcie akcji ten drugi.

„Ogarnia mnie trwoga. Odpowiedzialność spada na mnie, muszę myśleć i przewidywać za wszystkich. Niebezpieczeństwo jest realne. Czy Annapurna usprawiedliwia takie ryzyko? To pytanie nurtuje mnie i niepokoi” – pisze Herzog. A dalej pojawia jeden z najbardziej znanych dialogów z książki:

„Nagle Lachenal zwraca się do mnie:
– Co zrobisz jeśli zawrócę?
W jednej chwili przebiegam myślą całą serię obrazów: upalne dni marszu, ciężkie wspinaczki, niezwykłe trudy pokonywane przez wszystkich podczas oblężenia szczytu, codzienne bohaterstwo moich towarzyszy zakładających i zaopatrywujących obozy… Jesteśmy od krok od celu. Za godzinę, może za dwie… zwyciężymy! I mielibyśmy odstąpić?
To niemożliwe.
Nie mogę się na to zgodzić. Jestem zdecydowany, absolutnie zdecydowany!
Dziś sięgamy po ideał. Nie ma rzeczy równie wielkiej.
Mówię stanowczo:
– Pójdę dalej sam!
Pójdę sam.
Jeżeli chce zawrócić, nie mogę go zatrzymać. Musi mieć swobodę wyboru.
Mój towarzysz potrzebował tego potwierdzenia. Nie jest wcale zniechęcony; tylko ostrożność wobec ryzyka podyktowała mu te słowa. Wybiera bez wahania:
– W takim razie idę z tobą!
Kości są rzucone”.

Jest to droga przez krainę snów, opisane przez Herzoga doświadczenia przypominają trans. „Ten przejrzysty krajobraz to nie są moje góry. To góry moich snów. (…) Jestem zupełnie odcięty od świata. Poruszam się w innej przestrzeni: pustynnej, bez życia, wysuszonej. Przestrzeń fantastyczna, w której obecność człowieka nie jest ani przewidziana, ani – być może – pożądana. Łamiemy zakazy, przekraczamy dozwolone granice, a jednak idziemy w górę bez żadnego lęku”.

A na szczycie: „Jestem wzruszony. Nigdy jeszcze nie odczuwałem tak wielkiej i czystej radości.Ta najważniejsza brunatna skała… lodowa grań… czyż to jest cel całego życia? Granica dumy?”

Maurice Herzog przymocowuje francuską flagę do styliska czekana i prosi Lachenala, żeby zrobił mu zdjęcie. Będzie to obraz ikona, który nie tylko obiegnie potem świat, ale ozdobi także okładkę „Annapurny”.

W drodze powrotnej Herzog gubi rękawiczki, zapomina też niestety o skarpetkach, które ma w plecaku i które mógłby nałożyć na ręce. W efekcie po zejściu do obozu radość jego kompanów szybko przechodzi w rozpacz nad stanem biało-fioletowych palców zdobywcy. W nie lepszym stanie jest Lachenal, który uległ szokowi po poważnym upadku. To oznacza, że zarówno Rébuffat, jak i Terray nie mają już szans walczyć o szczyt, jeśli chcą ratować swoich kolegów. Powrót to kluczenie w burzy śnieżnej. Herzog i Lachenal mają odmrożenia, Terray i Rebuffat śnieżną ślepotę. Gdyby nie wsparcie pozostałych uczestników wyprawy, którzy otoczyli czwórkę opieką i towarzyszyli im na każdym kroku heroicznego zejścia – doszłoby do tragedii. Wiele osób zwraca uwagę na drastyczne opisy odmrożeń uwiecznione w Annapurnie. Widmo odmrożeń krąży nad wspinaczami niejako od początku – przeraża ich, a jednocześnie się z nim liczą. Jeszcze większy grymas wywołują na mojej twarzy te fragmenty, w których lekarz wyprawowy walczy o zdrowie Herzoga. Próba opisania tzw. bólu nie do opisania. „Przez całe godziny znoszę to cierpienie; nigdy nie będę miał siły wytrzymać więcej”.

„Obóz upodabnia się coraz bardziej do szpitala: stan rannych kieruje myślami i czynami każdego. Wszyscy zawiśli wzrokiem na ustach chirurga [Oudota], który jest teraz pierwsyz po Bogu”. Potem szpital staje się mobilny, a amputacje dokonywane są nawet w czasie postojów pociągu.

Książkę zamykają sceny zupełnie odmienne – uroczyste przyjęcie u maharadży Nepalu w ociekającej przepychem scenerii, która nawet w roku 1950 wydawała się wspinaczom archaiczna, a cóż dopiero współczesnemu czytelnikowi. Najwyższy szczyt zdobyty przez człowieka znalazł się wówczas na terenie Nepalu – nie mogło więc zabrakną oficjalnych ceremonii. Będzie jeszcze jedna uroczystość – skromnie opisane lądowanie na lotnisku Orly; nie ma tu słowa o dumie jaka musiała rozpierać powojenną Francję złaknioną takich sukcesów, jest za to przerażenie przyjaciół na widok stanu zdrowia zdobywców.

„Annapurna, ku której poszliśmy wszyscy bez grosza przy duszy, jest dla nas skarbem, którym będziemy żyć… Z urzeczywistnieniem tego marzenia odwraca się karta… Zaczyna się nowe życie. Są inne Annapurnyw życiu ludzkim…”

Byłyby pewnie też inne wersje tej historii, gdyby Herzog nie zabronił kolegom opisywania zdobycia Annapurny i nie zmusił ich do podpisania kontraktu, że nigdy się tego nie podejmą. W ten sposób do historii przeszły tylko jego pełne patetyzmu wspomnienia. Zarzucało mu się wręcz, że wychwalając swój heroizm i determinację nie docenił roli towarzyszy, którzy bądź co bądź uratowali mu życie i zrzekli się własnej sławy. Dopiero z wydanych po latach wspomnień poszczególnych wspinaczy wyłonił się obraz bardziej egalitarnie rozłożonych zasług. Niezależnie od tych kontrowersji „Annapurna” wciąż inspiruje kolejne pokolenia wspinaczy i – tym razem w sprawiedliwym stopniu – oddaje zarówno piękno, jak i grozę gór. Czytając ją ma się wrażenie, że też było się na Annapurnie z pierwszymi zdobywcami, też doświadczyło się czegoś prawdziwego. „Annapurna” to powieść, ale powieść prawdziwa” – mówił w 1996 roku o swojej książce sam autor.

[Cytaty z „Annapurna” Maurice Herzog, Iskry Warszawa 1960]
Tekst: Jagoda Mytych, po raz pierwszy opublikowany w „A/Zero” [2013]

ann-big


Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

UWAGA! Jeśli chcesz odpowiedzieć na wybrany komentarz kliknij przycisk "Odpowiedz" znajdujący się bezpośrednio pod tym komentarzem.

Komentarz

Możesz użyć następujących tagów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>