Personal mountains: Jest życie do przeżycia

1b„Stawiam na młodych” – mówił Artur Hajzer. I nie tylko stawiał, ale pomagał, doradzał, uczył i… uczył się od młodych. Dzięki pasji i wyznaczaniu sobie coraz trudniejszych wyzwań sam znalazł sposób, żeby być wiecznie młodym. Jego odejście każdy przeżywa na swój sposób – dla mnie po szoku, niedowierzaniu, złości – przyszedł czas na odrobienie hajzerowych lekcji. Zwłaszcza jednej: życia z pasją.

30 kwietnia obchodziłam urodziny. Dostałam od losu niesamowity prezent, z którego sprawę miałam sobie zdać dopiero później, na szczęście nie za późno. 28 czerwca urodziny obchodził Artur Hajzer. Życzyłam: „Gaszerbrumów, K2, a potem już spokoju ducha”. Tego dnia jeszcze był sms z podziękowaniem, czyli potwierdzenie, że wszystko w porządku na wyprawie. „Spokój ducha” to z kolei było coś, czego w środowisku górskim ostatnio brakowało. Ja, żeby ten spokój sobie przywrócić, odpuściłam już w maju swój wakacyjny wyjazd tłumacząc się przy tym: „Mam mentalny przesyt tragedii górskich i fiksacje, że nawet jakiś mój wypadek byłby nagłośniony. Góry mi „nikogo nie zabiły”, ale „zabija mi się góry”. „Mam to samo” – odpisał Artur Hajzer. On jednak nie odpuścił. Ale gdzie tu porównywać moje plany, legendarnych, alpejskich, ale jednak 4-tysięczników do jego himalajskiego trawersu?

Hajzer narodowy i niszowy

Ktoś powiedział, że Artur Hajzer był dla wszystkich. Taki narodowy. Na pewno w dużym stopniu stało się tak za sprawą Facebooka. Bardzo sobie cenił możliwość bezpośredniego kontaktu z fanami i… sporów z krytykami. Doskonale też ogarniał – mówiąc młodzieżowym językiem – co w sieci piszczy. Nie wystarczyło się przygotować do wywiadu na temat Hajzera, trzeba było się też przygotować na to, że skomentuje to, o czym do tej pory pisałam. Wytknie, że z niego kpię na Facebooku nazywając „nadkierownikiem”. Albo zapyta w żartach o jakiś bieżący problem cywilizacyjny np. kim są hipsterzy i czy są za czy przeciw programowi Polski Himalaizm Zimowy. Większość tych wywiadów nie należała może do łatwych, ale odbyły się w atmosferze wzajemnego szacunku. A wzajemne wbijanie szpil? No może takich malutkich.

gaszerbrumy-ksiazki2Gdy szykował się do wyjazdu na Gaszerbrumy poprosiłam – raczej bez większych nadziei – żeby napisałam mi kilka zdań o tej wyprawie „specjalnie dla bloga”. „Na pewno”. No i wyjechał, a tekstu jak nie było, tak nie było. I po jakimś czasie sms z telefonu satelitarnego: „Doszło? Zdjęcie tez?”. Otwieram skrzynkę mailową, a tam to zdjęcie carga z książkami, które zabrali z Marcinem Kaczkanem na wyprawę i lista tytułów. „Hajzer i Kaczkan z górą książek” – to nie był mój pomysł. To był on „specjalnie dla niszowego bloga”. Wtedy wiedziałam już na pewno, że Artur Hajzer może i bywa gburem, ale za to, jakim pozytywnym.

A wśród tych książek były tytuły opisujące K2. Nieprzypadkowo, był to wymarzony cel, jaki w ramach PHZ chciał zimą zdobyć. Gaszerbrumy miały być tylko „spacerkiem”, a jego myśli krążyły wokół działań, które mogłyby przybliżyć organizację polskiej zimowej wyprawy na „górę gór”. Od lektury swojej pierwszej książki górskiej też podzielam tę fiksację na punkcie K2, więc z jednej strony byłam sceptyczna, a z drugiej zachłannie dopytywałam, czy to w ogóle możliwe?

Jeśli chodzi o Artura Hajzera to możliwe były chyba tylko rzeczy niemożliwe. A przynajmniej im bardziej niemożliwe tym bardziej pożądane. Raz szukając odpowiedzi na pytanie, skąd ta cała krytyka jego osoby doszedł do wniosku: „Problem polega na tym, że ja sobie zawsze wymyślam rzeczy wielkie. I jak już te rzeczy nabierają wielkości, pojawiają się ludzie, którzy by mi je najchętniej zabrali. A że mi tych pomysłów nie zabraknie, to krytyków też nie (uśmiech)” – oczywiście poza innym wnioskiem, który też sformułował: „no dobra, jestem gburem”.

Nie zabrakło pomysłów, na pewno nie brakowało krytyków, ale brak samego Artura Hajzera. Reakcja jednej ze znajomych osób była taka: „Co my wszyscy teraz bez niego zrobimy? On wszystko spajał, działał, koordynował (…) zapędziłam się trochę, ale jakoś nie widzę himalaizmu bez niego”. To pytanie chodziło mi po głowie kilka dni. Faktycznie, gdybym teraz powiedziała, że zamykam bloga, pewnie wszyscy by tę decyzję zrozumieli. Rok 2013 nie oszczędzał środowiska górskiego, a nie wszyscy lubią opisywać himalaizm pod kątem tragedii górskich i sporów. W dodatku w prawie każdej książce górskiej pojawia się jakiś tragiczny wypadek… piętrzą się więc książki, które muszą poczekać, aż wróci mi siła na czytanie o mroczniejszej stronie gór.

nadkierownikCo zrobimy?… Pewnego dnia obudziłam się i przyszło mi do głowy, jak będziemy żyć bez niego: lepiej. Tak się przypadkiem złożyło, że moje 30. urodziny spędzałam w towarzystwie Artura Hajzera robiąc długi i sporny wywiad, który potem nazwałam konfrontacją. Nastawienie po obu stronach było takie, że może z tego nic nie wyjść, ponieważ ja nie zamierzałam publikować ogólnych i okrągłych odpowiedzi, a Artur Hajzer nie zamierzał ustępować i się otwierać. Trwało to kilka godzin, a mnie dodatkowo dołował fakt, że powinnam teraz świętować z przyjaciółmi i cieszyć się ze swoich sukcesów – a siedzę przed wielkim człowiekiem gór i – w jego obliczu – czuję, że nic jeszcze nie zrobiłam w życiu. Czy to już wszystko, co mi zostało? Prowadzić rozmowy z ludźmi, którzy żyją z pasją? Nie.

Co my (bez niego) zrobimy? (Z niego) weźmiemy przykład. Przeżyjemy życie z pasją. Przynajmniej spróbujmy, bo to życie jest do przeżycia i można to zrobić na wiele różnych sposobów – chciałabym w wieku 50 lat mówić z rozbrajającym uśmiechem: no może nie wszyscy mnie lubią, ale marzenia za sobą i przed sobą wciąż mam wielkie! Pamiętam też, co Artur Hajzer wielokrotnie powtarzał na temat akcji ratunkowej na przełęczy Lho La. Nieważne, że Andrzej Marciniak i tak później zginął w górach, ważne, że dostał od losu (z pomocą Hajzera) kolejne dwadzieścia lat. Każdy, kto to czyta codziennie dostaje lub nie te dodatkowe godziny, dni, lata. Narzekamy na tyle rzeczy dookoła, mówimy, ale nie działamy. A życie to podejście; droga pod górę i jakąś trzeba sobie wybrać. Dla nielicznych jest to zimowe K2 i ci się nie poddają i będą kontynuować wielki pomysł Artura Hajzera, dla pozostałych ta góra to metafora innych planów i celów, innych pasji. Co będzie za 20 lat? To zależy od naszych dzisiejszych marzeń. Nadkierownik patrzy z góry.  #dreambig

 Zapraszam do udziału w Biegu dla Słonia (taki przydomek nosił Artur Hajzer w środowisku górskim)

bieg-artur


Tagi:

komentarzy 5

  1. AnnaMaria pisze:

    Dziękuję za ten tekst!

  2. Anonim pisze:

    Jago! Świetny imadry tekst. Uściski dki/

  3. joanna pisze:

    Witam,

    od jakiegoś czasu czytam i lubię tu zaglądać. Mogłabyś mi coś polecić do poczytania o zmaganiach z K2? Od dawna lubię książki podróżników, ale jakoś tak się złożyło, że dopiero niedawno czytam o górach. Tak też się jakoś złożyło, że poza wzmiankami o K2 (jako jednej z wielu gór na którą autor wchodził) nie czytałam książki, która poświęcona jest górze gór. Oczywiście mogę sięgnąć po cokolwiek, ale wolałabym po coś dobrego 🙂

    Pozdrawiam.

    • Adam Bielecki pisze:

      Polecam
      Jim Curran K2 triumf i tragedia – BArdzo dobra książka opowiadająca o wydarzeniach w 1986 roku
      Jennifer Jordan Okrutny szczyt. Kobiety na K2 – Kilka błędów merytorycznych ale generalnie ciekawa historia kobiet na K2
      Janusz Kurczab K2 ostatnia bariera – historia pierwszej polskiej wyprawy na K2
      Powinno wystarczyć na początek
      Pozdrawiam i życzę miłej lektury

  4. patiperro pisze:

    Wielki szacunek za ten tekst. Dokładnie taką ścieżkę myśli przeszedłem po nagłej śmierci pana Hajzera. I, wnioskując choćby po frekwencji na „Biegu dla Słonia”, tysiące innych osób też.

Skomentuj Adam Bielecki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

UWAGA! Jeśli chcesz odpowiedzieć na wybrany komentarz kliknij przycisk "Odpowiedz" znajdujący się bezpośrednio pod tym komentarzem.

Komentarz

Możesz użyć następujących tagów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>