Zgodnie z zapowiedzią publikuję treść maila, który wysłałam do redakcji „Polityki” po przeczytaniu artykułu „Śmierć lodowego wojownika” Adama Grzeszaka i Marcina Piątka z numeru 29(2916) 17.07-23.07.2013. Nie polemizuję ze wszystkimi stwierdzeniami, które mi się w tym tekście nie podobały, ponieważ zostawiam autorom prawo do własnej oceny i nie wnikam w ich kompetencje w zakresie tych ocen – jednak nie będę kryła, że jest to moim zdaniem tekst słaby, o wszystkim i o niczym i szkoda, że opublikowany został pod takim, a nie innym tytułem.
Droga Redakcjo!
Z wielkim zainteresowaniem rozpoczęłam lekturę tekstu „Śmierć lodowego wojownika”, ponieważ jak sugerował nagłówek i zdjęcie – miał on być poświęcony Arturowi Hajzerowi, postaci ważnej dla wszystkich, którzy się interesują górami wysokimi. Niestety już lead tego tekstu może wskazywać na to, że dziennikarze bardziej skoncentrowali się na dowodzeniu jakiejś swojej tezy na temat szeroko rozumianego himalaizmu niż na przybliżeniu postaci samego Artura Hajzera.
„Program miał być źródłem sukcesów, a zostanie zapamiętany jako pasmo dramatów i powód podziałów w środowisku”. Uderza zwłaszcza sformułowanie, że zostanie zapamiętany. Chciałabym zapytać przez kogo i w jakiej perspektywie czasu program Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015 zostanie tak zapamiętany? Proszę poświęcić trochę czasu na lekturę książek górskich (choćby tylko kultową „Freedom climbers” Bernadette McDonald) opisujących, jak w latach 80. Polacy zdobywali zimą Himalaje. Czy nie była to koniec końców „czarna seria”, czy „pasmo dramatów”, jak wolą autorzy? A dziś myślimy i mówimy o „złotej erze polskiego himalaizmu”, „polskich Himalajach” i „polskiej dominacji w eksploracji zimowej”. Trochę panowie autorzy się chyba zapędzili podsumowując, jak program – który formalnie nie zakończył działalności, a wręcz przeciwnie padają deklaracje jego kontynuacji – zostanie zapamiętany. Warto zapoznać się w tym miejscu z opinią Simone Moro, znanego włoskiego wspinacza, na temat działań podejmowanych przez Artura Hajzera: „Kazać przestać uprawiać alpinizm – zwłaszcza Polakom – to tak, jakby świadomie ich zabić, choć niby będą dalej żyli. Mówię to jako Włoch: w trzecim tysiącleciu niewielu jest takich, którzy potrafią udowodnić, że eksploracja dalej jest możliwa. Jeśli zniweczycie ten sposób poznawania gór, to tak jakbyście podeptali waszą flagę”.
W tekście cytowana jest Ola Dzik. „Miałam inne spojrzenie na zdobywanie wysokich gór. Nie widziałam siebie w roli zdobywczyni ośmiotysięczników. To ponad moje możliwości” – takie zdania miała według autorów wypowiedzieć himalaistka, która ma na swoim koncie 8-tysięczny szczyt i niedawno wróciła z kolejnej próby zdobycia Nanga Parbat? Ola nie widzi siebie na 8-tysiącach ZIMĄ, co wielokrotnie powtarzała w wywiadach. Nikt kto ją zna nie wątpi, że 8-tysięcy jest w zasięgu jej możliwości. Lodowi wojownicy to himalaiści, którzy wspinali się w górach najwyższych ZIMĄ. I naprawdę ta ZIMA robi różnicę.
Od niedawna program Polski Himalaizm Zimowy nosi imię Artura Hajzera. I jest to główny nieobecny tekstu „Śmierć lodowego wojownika”. Tekst jest chaotyczny i krzywdzący zarówno dla opisanych w nim osób, jak i czytelników, którzy bez odpowiedniej wiedzy będą próbowali go zrozumieć. Nie jest to artykuł o „Śmierci lodowego wojownika”, tylko o tym, jak na potrzebę przekrojowego tekstu, w którym znajdzie się miejsce i na atak terrorystyczny i na aferę Golden Lunacy, uśmierca się tytułowego bohatera i jego osiągnięcia. Czy autorzy wiedzą, że Artur Hajzer dokonał najbardziej brawurowej akcji ratunkowej w historii himalaizmu? Gdyby ten artykuł miał inny tytuł uznałabym, że jest po prostu słabym tekstem o próbie wyjaśnienia konfliktów w środowisku wspinaczkowym przez osoby spoza tego środowiska. Ale ma tytuł, który wymaga pochylenia się nad czyimś życiem (nie tylko śmiercią). Mam nadzieję, że czas zweryfikuję pośpiesznie wyrażone tezy i wówczas „Polityka” napisze jeszcze jeden tekst o Arturze Hajzerze, lodowym wojowniku.
Z poważaniem,
Jagoda Mytych