We will, we will rock you! Reel Rock to seria filmów górskich: coroczna filmowa dokumentacja przesuwania granic w górach oraz zapis z realizacji najbardziej ekstremalnych pomysłów, jakie mogą zrodzić się w głowie wspinacza. To także uczta dla widzów spragnionych mocnych wrażeń. Nowy RR będzie można obejrzeć premierowo na Przeglądzie w Lądku Zdroju (18-21.09.2014). W swojej dziewiątej odsłonie zaskoczy produkcją o kulturze, a dokładniej kontrkulturze górskiej. Długo oczekiwany obraz „Valley Uprising” wytwórni Sender Films przeniesie widzów w Yosemity, do mekki i kolebki amerykańskiego wspinania.
Półtoragodzinny dokument powstawał na przestrzeni wielu lat, a jego premiera zbiegła się z obchodzonym właśnie 60-leciem Yosemite National Park. To idealny moment, żeby przypomnieć bogatą historię wspinania w tym malowniczym rejonie. Pamiętajmy jednak, że mówimy o parku narodowym. A gdy w grę wchodzi ochrona przyrody i wspinanie, musi dochodzić do tarcia… ale tam, gdzie jest tarcie – wspinacze radzą sobie nie najgorzej. Mówiąc językiem „VU”: dają radę.
Film z jednej strony edukuje i motywuje, żeby odkrywać wspinanie jako ścieżkę rozwoju i sport z etosem (trochę jak u Wojtka Kurtyki), a z drugiej jest jak głośny i jaskrawy festiwal muzyczny, a czasem nawet jak pobojowisko, które po takowym zostało. Niektóre z przedstawionych w nim historii są tak szalone, że ciężko uwierzyć, że mogły się naprawdę wydarzyć. Jednak potwierdzą je tak wiarygodne osoby jak Yvon Chouinard, Dean Potter…
…czy Alex Honnold. Film otwiera scena, w której ten najsłynniejszy współczesny solista wjeżdża swoim vanem do parku, przygotowuje szpej i, niczym do szkoły, z plecakiem rusza pod słynną ścianę El Capitana. W tle słychać dialog: „Dlaczego ludzie wspinają się na ściany? Bo jesteśmy szaleni, nie ma innej opcji”. I gdy obserwujemy, jak skupiony Alex pnie się samotnie imponującą rysą, Lynn Hill proponuje inną odpowiedź: „to medytacja w ruchu”. To otwiera dalszy ciąg skojarzeń i wspomnień na temat wspominania w Yosemitach: „Twoja świadomość się otwiera i masz wrażenie, że możesz robić to w nieskończoność” (Yvon Chouinard). „Jeśli jesteś wspinaczem, który poświęcił swoje życie na walkę z grawitacją, musisz odbyć pielgrzymkę do Yosemitów” (Conrad Anker). „To jest właśnie to miejsce”… „Są tylko jedne Yosemity”… „Miejsce próby”… „Centrum wszechświata” – licytują się kolejni wspinacze.
Rewolucja w Yosemitach zaczęła się wraz z pokoleniem, które pojawiło się tam w latach 50., w czasach, w których amerykańskie społeczeństwo trudno nazwać spragnionym przygody czy szukającym adrenaliny. Po zakończeniu drugiej wojny światowej pożądane były bezpieczeństwo i rutyna. Amerykański sen tego okresu? Małżeństwo, dzieci i sprzęt AGD. Wystarczyło jednak przenieść się bliżej kalifornijskiego wybrzeża, żeby zobaczyć, co się święci: beatnicy na czele z Jackiem Kerouakiem nawoływali młodych do odrzucenia wygody i konformizmu na rzecz doświadczania życia w pełni: czy to w wypełnionych dźwiękami jazzu i dymu knajpach, czy surfując na falach.
„I see a vision of rucksack revolution” – przepowiadał Kerouac. Plecak był symbolem eksploracji pobliskich wzniesień, a ta szybko zamieniła się w regularne wspinanie. Wcześniej wspinaczka skałkowa traktowana była przede wszystkim jako trening przed wyprawą w góry wysokie, a nacisk położony był na maksymalne bezpieczeństwo i przestrzeganie zasad. Nowe pokolenie ani myślało się do tego stosować, a ze wspinania uczyniło sport ekstremalny polegający na przezwyciężeniu grawitacji i odrzuceniu zdrowego rozsądku. Ci najbardziej spragnieni wrażeń trafili do Doliny Yosemite i zakochali się bez pamięci w jej imponujących granitach. Ich domem stał się słynny Obóz IV (Camp IV).
Obraz Nicka Rosena i Pete’a Mortimera prezentuje historię wspinania w Dolinie Yosemite w trzech odsłonach. Pierwsza z nich to tzw. złota era, która przypada na lata 50. i 60. Ton życiu w obozie IV nadawała wówczas rywalizacja między Royalem Robbinsem (który swój królewski tytuł zyskał nie tylko za sprawą imienia, ale także pionierskiego przejścia drogi na Half Dome) a Warrenem Hardingiem (on z kolei imię otrzymał po prezydencie USA, zaś wsławił się zdobyciem metodą „oblężniczą” El Capa).
Była to nie tylko walka na osobowości, ale także na style. „Zrobienie drogi jest niczym, to w jakim stylu się tego dokonało jest wszystkim” – podkreślał Robbins. Jego zwolenników określano mianem „chrześcijan (ewangelizatorów) Doliny”, ponieważ chcieli, by wszyscy przestrzegali „świętych zasad wspinania”. Skonfrontowanie filozofii Royala i Warrena to jeden z najlepszych momentów filmu i choć zdecydowanie grałabym w #teamRoyal, żywię też pewną sympatię do niegrzecznego Warrena. Ale to już ocenicie sami.
Kolejnym pokoleniem, które najechało Dolinę byli The Stone Masters. Okres ich dominacji w skałach Yosemite przypada na lata 1973-1980. W nowej grupie znaleźli się m.in. John Long, Dale Bard, Dean Fidelman, Ron Kauk, John Bachar (pierwszy mistrz free solo) i wielce obiecująca 16-latka: Lynn Hill. Ich liderem był Jim Bridewell, wspinacz, który miał okazję dorastać u boku czołowych przedstawicieli złotej ery.
O ile wcześniej, za sprawą Hardinga, w Dolinie strumieniami lał się alkohol, Bridewell sprowadził tu używki charakterystyczne dla Ery Wodnika: narkotyki. Wspinacze nie tylko zmieniali stan swojej świadomości, ale też zasady gry. Na El Capie zaczął się wyścig z czasem, a najbardziej pożądaną formą działalności w skale stało się wspinanie free climbing. „Jeśli jesteś częścią społeczeności Stonemasters musisz wspinać się, jakby to był ostatni dzień twojego życia i… palić dużo zioła” – tłumaczyła piękna Lynn Hill. Nie dziwi więc żartobliwe – „Stonedmasters”. Jak żyli? Seks, wspinanie, rock’n’roll dobiegający z boomboxa oraz regularna wojna podjazdowa ze strażą parku z jednej strony, a wspinanie sportowe i celebryckie kariery z drugiej. W końcu i to pokolenie się wypaliło.
Energia wróciła do Doliny około 1998 roku wraz ze wspinaczami określającymi siebie jako The Stone Monkeys. Niewątpliwym pionierem był Dean Potter, jeden z największych ryzykantów w historii wspinaczki. Co nie jest chyba zaskoczeniem – wspinać należało się jeszcze szybciej. Jeśli prześledzić czasy na El Capie to przyśpieszenie kształtuje się następująco: 18 miesięcy potrzebował Warren Harding, tydzień Royal Robbins, 1 dzień Jim Bridewell, 2,5 godziny zajęło przejście w wykonaniu Deana Porttera i jego partnera Seana „Stanleya” Leary’ego (wspinacz zginął w tym roku i to jemu dedykowany jest film).
I to już najwyższa pora, żeby w Dolinie pojawił się ten genialny dzieciak, z którego wyglądu na początku wszyscy się śmiali: Honnold. „Chciałem sprawdzić samego siebie, zobaczyć jak wypadnę na tle poprzednich generacji i dlatego zacząłem przyjeżdżać w Yosemity”. A co było dalej, to wszyscy wiedzą z wcześniejszych produkcji RR – w 18 godzin pokonał trzy największe ściany w Dolinie. „Robi rzeczy, które odbierają obserwującemu go poczucie komfortu” – nie może wyjść z podziwu Hill. W tym filmie nie zabraknie takich właśnie scen: wspinaczki solo, mrożących krew w żyłach high-line’ów, czy uprawianego mimo zakazów base jumpingu.
Twórców „Valley Uprising” pochwalić trzeba za ogromną pracę na etapie zbierania dokumentacji (film powstał w oparciu o rozmowy z 50 związanymi z Doliną wspinaczami) oraz dynamiczny montaż. Wyciągnięte z archiwów fotografie zostały cyfrowo animowane, dzięki czemu ożywają na naszych oczach. Drugie życie dostają też archiwalne nagrania video. Może nie jest to jeszcze konwencja komiksowa, ale i tak momentami myślałam o tym filmie jak o górskim „Sin City”.
Bardzo podoba mi się też, że dokument ma szerszą wartość poznawczą – nie skupia się tylko na tym, co działo się w tych dekadach w Dolinie, ale pokazuje całe amerykańskie społeczeństwo i dopiero wtedy miejsce, jakie zajmowali w nim wspinacze. Choć, jak podkreślają reżyserowie – „nie jest to doktorat z socjologii”. Na pewno nie jest to też film hermetyczny, który trafi tylko do środowiska wspinaczkowego. Zwłaszcza, że klimatu kontrkultury dopełnia muzyka będąca wyrazem kolejnych fal amerykańskiego buntu. Ma swoje punkty kulminacji, a jednocześnie zostawia margines na refleksję nad tym, jak dalej wyglądać będzie wspinanie w Yosemitach. W efekcie widz otrzymuje rozrywkę na najwyższym poziomie. Polecam, wyjdziecie z kina aSTONED.
Kiedy wreszcie i czy w ogóle można będzie kupić polską wersję językową filmu„Valley Uprising”sprawdzam wszędzie i nie mogę się doczekać