„Soliści” czyli góry na dwie ręce

Jedna z najczęściej powtarzanych zasad bezpieczeństwa w górach – nie chodź w góry sam. A jednak im więcej się chodzi, im więcej się człowiek wspina, tym bardziej ciągnie go do samotnych wyczynów – „wielkiej, ryzykownej walki” na polu której jest tylko przyroda i własny umysł. Choć instynkt podpowiada, że to szaleńcy, podświadomie zazdrościmy „solistom”. W książce o takim tytule Fabio Palma zaprezentował 26 sylwetek osób, które wspinają się solo, wśród nich m.in. kontrowersyjnego Alaina Roberta i zadziwiającego Ueli Stecka.

Do tej książki podchodziłam z prawdziwym namaszczeniem. Przecież wspinaczka solo, często bez  asekuracji to coś równie niedostępnego jak himalajskie ośmiotysięczniki. Coś, co działa na emocje, pobudza wyobraźnię, każe czuć respekt. „Lina jest przewodzącą życie arterią… Rozrzedza obawy i emocje, a solowa wspinaczka kładzie nacisk na te dwa aspekty egzystencji. Lina osłabia odczuwanie…” –  deklaruje na łamach tej książki Pietro Dal Pra. I faktycznie nie brakuje tu głębokich przemyśleń, na jakie mogą sobie pozwolić tylko ludzie żyjący w ekspozycji, ale też ze względu na małą popularność zagadnienia w Polsce – wiele wątków było dla mnie niezrozumiałych. Czułam się jakbym czytała Wikipedię w języku, który znam na poziomie bardzo podstawowym – niby to definicje i objaśnienia, ale momentami zupełnie niejasne.

Gdy Krzysztof Wielicki mówił mi, że „musi czytać literaturę górską, taka praca” jeszcze nie wiedziałam, co ma na myśli. Ale odbierając kolejną zamówioną książkę już wiem – Wielicki etatowo pisze wstępy.

Mając za sobą kilka solowych przejść w Himalajach trudno jest mi znaleźć duże podobieństwo w motywacjach tu przedstawionych dokonań górskich. Dla mnie najważniejsze były emocje, sprawdzanie swoich możliwości i chęć łamania pewnych barier. Zdarzało mi się też, że podczas solowego wspinania w sytuacji bardzo stresowej, ekstremalnie trudnej szukałem pomocy, rady kogoś, kto był obok mnie, chociaż w wyobraźni i bez twarzy czy płci. Omamy mijały i wracały, tłumaczę sobie to potrzebą partnerstwa, którego brak w samotnym, nierzadko ekstremalnym wspinaniu” – napisał we wstępie do „Solistów”.

I to tyle polskich akcentów, ponieważ żaden z opisanych przez Palma bohaterów nie pochodzi z Polski, a co chyba nie jest zaskoczeniem – sporo to rodacy autora. Moim skromnym zdaniem (a historia wspinaczki solowej to nie moja specjalizacja) trochę zaskakuje przewaga reprezentacji włoskich wspinaczy nad Amerykanami, którzy zawsze kojarzyli mi się z samotnym łojeniem. Autor każdego wspinacza wprowadził (te wstępy są dość nierówne), a następnie oddał im (przynajmniej żyjącym) łamy książki, by o solowaniu opowiedzieli własnymi słowami.

Zdaniem Fabia Palmy samotna wspinaczka to „przepływ energii, który wykracza daleko poza „zwykłe” wspinanie”. Definicji bardziej słownikowej próżno w książce szukać, bo raczej każdy definiować ją będzie na własny sposób. Palma pominął tak znanych solistów jak Włosi: Cesare Maestri, Walter Bonatti czy Reinhold Messner, właśnie dlatego, że są to już powszechnie znane nazwiska.

Uwzględnia za to takich, którzy budzą wiele kontrowersji jak choćby Alain Robert, od którego zaczyna opowieść o solistach. Roberta znają wszyscy, nawet Ci, którzy nie mają nic wspólnego ze wspinaczką. Pozostali zresztą równie często głoszą, że to on nie ma nic wspólnego ze wspinaczką. Alain Robert to medialny człowiek-pająk, który bez asekuracji wchodzi na najwyższe budynki świata. Robi to pod publikę, nie raz zakładając specjalne, rzucające się w oczy kostiumy. Za swoje wejścia każe sobie płacić ciężkie pieniądze.  Dziwię się, że Palma zaczął akurat od niego, ponieważ naturalniej byłoby przedstawić „prawdziwych” solistów, a potem dodać – oto inna, teatralna wersja solowej wspinaczki. No widać jak nic, że byłam zeszłego roku na spotkaniu z Alainem w Zakopanem i się uprzedziłam.

Do wspinania solo zaprowadził go dwukrotny pobyt w szpitalu. „(…) trafiłem do szpitala w Grenoble w czasie, gdy telewizja pokazywała Edlingera: wisiał na jednej ręce, bez liny, pięćdziesiąt metrów nad ziemią. To było coś rewelacyjnego, w mojej duszy nastąpiła prawdziwa przemiana – taka sama, jaką przechodziło zakute w żelastwo ciało. Następowała eksplozja free climbing. Coż, można powiedzieć, że ja też byłem wtedy „rozwalony”.

Robert pisze nie tylko o sobie, ale także o przemianach w wspinaczce. W latach 80. wspinaczka solowa była bardziej akceptowana, być może dlatego, że sam sport nie był jeszcze takim biznesem, a biznes boi się ryzyka. „Facet oddala się od ziemi, nie dbając o bezpieczeństwo: taki ktoś nie pasuje do żadnego segmentu rynku, ani żadnej grupy docelowej istotnej dla speców od marketingu”.

A z drugiej strony pisze tak:

Dzisiaj nie wybieram sobie celów tak do końca sam, często wyręcza mnie w tym telewizja i goniący za sensacją dziennikarze. Poza tym zrobiłem się ostrożniejszy. Jestem poddawany większej presji, tymczasem tylko jeśli dana rzecz daje dużo frajdy, potrafimy znosić związany z nią stres. Nie mogę się pomylić, dlatego ostateczna decyzja o wyborze celu zawsze należy tylko do mnie. Dziesięć lat temu, w Dubaju, miałem po zapadnięciu zmroku wejść a olbrzymi wieżowiec. Postanowiłem wspiąć się bez liny, bo po prostu tego chciałem, nikt mnie o to nie prosił. Jestem bowiem nadal wierny filozofii, którą wyznawałem już jako młody chłopak: musimy zrealizować nasze marzenia i kierować się tym, co nas inspiruje. Dokładnie tak, jak ma to miejsce, w przypadku innych sztuk, na przykład malarstwa. Istnieją dyscypliny, które opierają się na kreatywności, a kreatywności nie powinno się tłumić. To sztuki wolne, czyli free  – i niech free pozostaną.

Naprawdę ciekawe rzeczy napisał wspomniany już Pietro Dal Pra. Ten wybitny wspinacz sportowy uczciwie przyznał, że w wspinaczce solo nie chodzi tylko o walkę, wyzwanie, podnoszenie sobie poprzeczki, ale także rekompensowanie sobie braków, leczenie kompleksów. Jego zdaniem „samotna wspinaczka stroi się w eleganckie szaty poszukiwania wolności”.

Co dla człowieka oznacza wspinanie się w pojedynkę? Na usta ciśnie się wiele różnych odpowiedzi, często sprzecznych. Dla mnie przez jakiś czas było ono świadectwem siły, determinacji, wewnętrznej równowagi… Dlatego się tym zająłem. W samotności musisz bowiem radzić sobie ze strachem, który nie jest już łagodzony przez biegnącą do partnera linę. Umiejętność okiełzania tego lęku to z pewnością jedna z cech solisty.

To nie byłoby nawet takie złe, spojrzeć w głąb siebie i powiedzieć: proszę bardzo, jestem silny, radzę sobie sam, kierują mną wzniosłe pobudki. Jednak jako realista nie będę ukrywał, że człowiek podejmuje samotne działanie, aby zaspokoić pragnienie doraźnej równowagi. Innymi słowy, odczuwasz potrzebę wynagrodzenia sobie jakiejś własnej słabości. Dzisiaj samotny alpinista jest też dla mnie osobą, która z jakiegoś powodu musi poddać się próbie.  Może to być na przykład człowiek słabszy od reszty. Nikomu niczego nie zarzucam, zwłaszcza tamtemu facetowi, którym kiedyś byłem… Powiedzmy, że dzisiaj przynajmniej mam świadomość tego wszystkiego.(…) Solowa wspinaczka rozładowała wewnętrzne ciśnienie, była jak odkręcenie zaworu. Dręczą mnie różne rozterki, przede wszystkim zaś brak pewności siebie. Właśnie dlatego wychodziłem na wspin. Potem przez resztę roku, czułem się dobrze. Można to uznać za smutne bądź – jak wolimy – absurdalne, bo wspinający się w ten sposób człowiek jest przez cały czas samotny, nawet podczas przygotowań. Przez okrągłe 12 miesięcy żyje sam ze swoją obsesją.

Na jeszcze inne aspekty wspinaczki solo zwraca uwagę Henry Barber, Amerykanin, który postanowił zostać wielkim wspinaczem w wieku lat 17 i z marszu i najczęściej bez asekuracji przystąpił do realizacji tego celu. Wyznawał teorię, że trenować nie należy za dużo. „Trenując zaburzyłbym harmonię pomiędzy moim ciałem, a umysłem, zbytnio polegając na umiejętnościach fizycznych. Takie lekceważenie roli psyche obniżyłoby moje możliwości. Jedyny trening, jaki uznaję, polega na robieniu wszystkich trudnych dróg”. Przez wiele lat uważał, że solówka jest tym bezpieczniejsza, im mniej wiadomo o terenie. Ryzykowne było jego zdaniem monotonne powtarzanie tych samych przechwytów, monotonia przyczyniała się do przesadnej pewności siebie. I co ciekawe Barber wciąż żyje i jest maklerem giełdowym.

Dzięki przygodzie z free solo łatwiej radzę sobie w codziennym życiu. Zwłaszcza od czasu, gdy rzuciłem się na głębokie wody biznesu. Wielokrotnie musiałem wycofywać się podczas wspinaczki oesem bez liny i właśnie w takich sytuacjach człowiek naprawdę sporo uczy się sam od siebie. We wspinaczce solowej nieporównywalnie bardziej owocne są porażki niż sukcesy. Bogatszy o tamte doświadczenia, bez lęku przemawiam do ważniejszych ode mnie osób. Nawet wtedy, gdy biorę na siebie dosłownie rozumiane ryzyko.

I jeszcze głos Maurizio Giordaniego:

Po co w ogóle wspinać się solo? To chyba pierwsze i najważniejsze pytanie, na jakie trzeba sobie odpowiedzieć. Chodzi tu o jakąś głęboką potrzebę, która popycha człowieka ku bezpośredniej konfrontacji z ekstremalnymi celami i skłania do rezygnacji z ważnych udogodnień. Odpowiedź na postawione pytanie brzmiałaby więc tak: pozbawiony sprzętu człowiek samotnie mierzy się ze swymi najbardziej osobistymi, najbardziej skrywanymi lękami, aby doświadczyć życia w możliwie najbogatszy i najpełniejszy sposób. Właśnie to, jak sądzę, wiele razy dawało mi impuls do wyruszenia na solową wspinaczkę. Szedłem przeświadczony, że stając oko w oko z wyzwaniem, w miarę możliwości bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz, osiągnę w końcu to, czego szukałem. Chciałem do niesionego na barkach życiowego bagażu dołożyć nowe, całościowe, niewyobrażalnie bogate doświadczenie i dowiedzieć się czegoś więcej o sobie samym.

Oczywiście tak samo ważne są duma i ambicja. W mojej skali wartości – w alpinizmie i nie tylko w nim – najwyższy stopień zajmuje człowiek, który sam, bez wsparcia, mierzy się z nieznanym i wymagającym terenem. Zbliżyć się do takiego stopnia to przedsięwzięcie rzadko spotykane, wyjątkowe… Ale jeśli już się uda, nagrodą jest olbrzymia satysfakcja i poczucie zaspokojenia. Tacy śmiałkowie, czerpiąc z całego zasobu swych umiejętności, pokonują wewnętrzne bariery i wznoszą się ku ograniczeniom człowieka jako takiego.

Giordani podejmuje też temat „czystości stylu”.

Tak naprawdę rzadko kiedy dane nam jest zbliżyć się do tego wierzchołka skali. Często musimy zadowalać się stopniami niższymi, co w przypadku wspinaczki samotnej równoznaczne jest z użyciem liny i uprzęży, rozpoznawaniem drogi czy pójściem na inne kompromisy, które ułatwiają i upraszczają nasze zadanie. Godzimy się na to, chociaż nie opuszcza nas świadomość, że takie udogodnienia coś nam dają i zarazem coś odbierają,  a mianowicie okazję, by – jeszcze jeden ulotny raz – dotknąć czy choćby musnąć owiany legendą najwyższy stopnień.

Czy jest w tym dążenie do autodestrukcji? Manolo twierdzi, że nie:

Odzywają się głosy, że solowy wspinacz to ktoś, kto uległ fascynacji śmiercią, kto odczuwa przemożną i stałą potrzebę ocierania się o nią. Jestem przekonany, że nigdy nie kochałem życia tak mocno, jak wówczas, gdy wspinałem się niezwiązany.

(…) zawsze starałem „wstrzelić się” w chwilę, gdy wszystko było w idealnej równowadze i całym sobą zwracałem się w kierunku wskazywanym przez biegnącą w wyobraźni, podrywającą mnie do góry linię. Niespodziewanie zapalała się jakaś iskra, napięcie rozładowywało się w akcie skupienia, a ciało regenerowało szybciej niż umysł.

Wspinaczka solo tylko i wyłącznie motywowana brakiem partnera? Steve House odradza.

Decydując się na solowe wspinaczki, kieruję się tylko jedną zasadą: motywem nie może być brak partnera. W górach działam samotnie tylko wówczas, kiedy specyfika danego terenu odpowiada mojemu sposobowi myślenia. (…) Solowe wspinanie jest podróżą w samotność: w to, co prywatne, w świat nieskazitelnie czystych doznań. Sukces – jeśli go osiągamy – to tylko pewien dar. Ostatecznym celem jest poczucie pełni i samoświadomość.

I przenoszę się do Ueli Stecka, który ze wszystkich opisanych wspinaczy jest mi najbliższy (choć tak jak już podkreślałam – o wielu nigdy wcześniej nie słyszałam). Steck jest m.in.  autorem pierwszego wejścia solona północną ścianę Cholatse (6440 m. n.p.m.) i wschodnią Taboche (6501 m. n.p.m.) w Nepalu. Słynne i dobrze zdokumentowane jest jego wejście na północną ścianę Eigeru.

Zawsze miałem silną psyche, nigdy też nie czułem potrzeby wertowania książek wykładających teorie działania umysłu i techniki korzystania z niego. Sprawa jest prosta: jeśli potrafisz skoncentrować się na czymś w stu procentach, zachowujesz zdolność obiektywnej oceny sytuacji.  Strach rodzi się wraz z utratą tego obiektywizmu.

Być może z Waszej perspektywy wspomnieć należało o zupełnie innych nazwiskach, podaję więc pełną listę „Solistów”: Alain Robert, Pietro Dal Pra, Henry Barber, Maurizio Giordani, Slavko Svetičič, Derek Hersey, Eric Escoffier, Jim Beyer, Peter Croft, Ben Heason, Pierre Béghin, Matteo Rivadossi, Giovanni Badino, Lionel Daudet, Alex Huber, Walerij Babanow, Marco Anghileri, Giovanni Massari, Jason Singer Smith, Manolo, Yasushi Yamanoi, Ueli Steck, Tomaž Humar, Steve House, Ermanno Salvaterra i Emilio Previtali.

Na koniec odpowiedzieć muszę na dwa pytania. Czy z tej książki można dowiedzieć się czegoś o wspinaczce solo? Tak i to sporo. Czy będzie to wiedza usystematyzowana, pozwalająca prześledzić zjawisko w czasie i przestrzeni? Nie. Może dlatego, że Fabio Palma jest równocześnie podróżnikiem, wspinaczem, muzykiem, a z wykształcenia fizykiem jądrowym… I tacy są „Soliści” – są tu teksty i refleksje autora, wypowiedz wspinaczy, cytaty z literatury pięknej (Mann, Kafka, Hesse, Wilde), a nawet słowniczek pojęć wspinaczkowych.

Jest też sporo faktów, ale zawsze bardziej w formie kumpelskich wspomnień, w których łatwo się pogubić. Wiele razy czytałam niektóre fragmenty po kilka razy nie dlatego, że były istotne, ale zdawałam sobie sprawę, że nie wiem, gdzie znajduje się opisana droga albo nie mam pojęcia, kim jest osoba, na którą powołuje się narrator.

Dlatego czytając tę książkę najlepiej wiedzieć wszystko lub nic. A w tym drugim wypadku cieszyć się motywującymi cytatami z „geniuszy ryzyka”. Książka do lektury solo, na spokojnie. Mnie trochę rozczarował ten luźny i chaotyczny sposób redakcji, ale w końcu free solo z hippisowskich źródeł się wywodzi.


Tagi: ,

Dołącz do dyskusji!

  1. Zby. pisze:

    Brzmi dobrze, chyba się zainteresuję – wpisuję na listę książek „do położenia łapy na” 😉

Skomentuj Zby. Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

UWAGA! Jeśli chcesz odpowiedzieć na wybrany komentarz kliknij przycisk "Odpowiedz" znajdujący się bezpośrednio pod tym komentarzem.

Komentarz

Możesz użyć następujących tagów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>