Wczoraj zakończył się Krakowski Festiwal Górski. Główną nagrodę w Międzynarodowym Konkursie Filmowym – Grand Prix KFG 2012 – jury przyznało filmowi „Autana” w reżyserii Alastaira Lee – opowieści o trójce szalonych Brytyjczyków, którzy wytyczają nową drogę na Cerro Autana. Rozrywka na najwyższym poziomie. Z kolei po wyróżnionym jako najlepszy film wspinaczkowy „Hannold 3.0” nie sposób nie zakochać się w Aleksie Hannoldzie – najodważniejszym i najbardziej szalonym soliście współczesnego wspinania. Nagrodę Publiczności otrzymał film o historii kolejki na Kasprowy Wierch – „Nasz Kasprowy” i choć na nartach w Tatrach nie jeżdżę, też poczułam się wciągnięta w to „nasz” i w efekcie Kasprowy stał się też „mój”.
W Krakowie biegałam między festiwalem a zajęciami na UJ, szczęśliwie udało mi się zobaczyć wszystkie filmy nagrodzone w Konkursie Międzynarodowym, ale tylko część z Konkursu Polskiego. Filmy oceniało jury w składzie: Bernadette McDonald, Jerzy Surdel, Marcin Koszałka, Dariusz Załuski, Piotr Turkot oraz Wojciech Słowakiewicz. Przewodniczący jury, Jerzy Surdel uważa, że „w tym roku konkurs polski obfitował w dużo interesujących filmów”. Bernadette McDonald skomentowała z kolei konkurs międzynarodowy: „Filmy były bardzo dobre. Należy pogratulować reżyserom za jakość i organizatorom za sprowadzenie takich produkcji”.
„Autana” (Wielka Brytania, 2012, 58 min) w reżyserii Alastaira Lee była moim faworytem w Konkursie Międzynarodowym i rzeczywiście zdobyła Grand Prix KFG 2012. W rolach głównych Leo Houlding, Jason Pickles i Stanley Leary, czyli trójka doświadczonych Brytyjczyków, którzy próbują wytyczyć drogę na jednym z wenezuelskich tepui (to góra o płaskim, ściętym szczycie – coś jak w Górach Stołowych tylko bardziej i wyżej) – monumentalnej Cerro Autana. Scena otwierająca film od razu przywołała na myśl „Drzewo życia” Terrence’a Malicka i jakby tego było mało to Cerro Autana bywa nazywana „drzewem życia”.
Filmowa opowieść zaczyna się od legendy, że Cerro Autana była wieki temu drzewem, które zostało ścięte mieczem wojownika. I tu pojawia się trójka dość wyluzowanych wojowników skalnych, którzy chcą poprowadzić na tej magicznej ścianie nową drogę, która prowadzić ma przez wielką tajemniczo wyglądającą z dołu jaskinię.
Cała wyprawa do serca dżungli jest nielegalna i wymaga łapówek. Wygląda na to, że mniej niż urzędników i patroli, wspinacze obawiają się „świętości” góry, ponieważ przed rozpoczęciem realizacji swojego planu udają się do lokalnego szamana na rytuał Yapo, czyli palimy jakieś ziele, a potem na kilka godzin odpływamy w mroczne zakamarki naszego umysłu. Wspaniała jest scena jak po „szamańskiej” nocy cała trójka siedzi zgaszona i zrezygnowana – w ogóle nie przypomina tych radosnych gości, którzy planowali wyprawę przy piwie, a kamera uzupełniała klimat o widok pań w bikini. Ale nie siedzą tak długo, bo akcja toczy się dalej i przechodzi w sam środek dżungli pełnej uroczych insektów. Wspinaczka na Cerro Autana jest właściwie zwieńczeniem filmu i o tym już nie chcę pisać, żeby nie psuć wrażeń osobom, które filmu jeszcze nie widziały.
Ciekawe jest natomiast pytanie, które pojawiało się w kontekście tego filmu: czy to jeszcze film wspinaczkowy? Zwłaszcza, że Leo Houlding widzi to tak: „To naprawdę była wyprawa do zaginionego świata – dużo niewiadomego, jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, pełne niezapomnianych momentów. Indiana Jones byłby z nas dumny.” A sam Alastair Lee podkreśla, że „nie chodzi tyle o wspinanie, co o doświadczenie”: It’s not about the climbing, it’s about the whole experience. Mnie się taki kierunek bardzo podoba. To nie tylko Indiana Jones, ale też trochę “Piraci z Karaibów”. Nie mam nic przeciwko temu, żeby film wspinaczkowy dostarczał nie tylko wrażeń i przerażał trudnością celów wspinaczkowych, ale także był dobrą rozrywką. I w tym miejscu chcę powiedzieć, że Alastair Lee stoi wiele półek skalnych wyżej niż takie próby jak „rozrywkowa speleologia” w filmie „Sanctum”!
Miło jest patrzeć, jak z każdym rokiem Alastair Lee rozwija się jako reżyser. „Autana” to film, który może być odbierany w trzech różnych wymiarach – jako czysta przygoda, wysokiej jakości dokument z bardzo trudnej wyprawy i zgłębienie charakterów, psychiki człowieka – uzasadniała werdykt jury Bernadette McDonald.
Pierwszą Nagrodę w Konkursie Międzynarodowym otrzymał film „Verticalemente Demode” (Włochy, 2012, 19 min.) Davide’a Carrariego, portretujący włoskiego mistrza skały Maurizio „Manolo” Zanollę na jego drodze życia – Eternit (z łaciny – wieczność, z życia – nazwa materiałów budowlanych azbestowo-cementowych) . Ten wybór też mnie nie zaskoczył. I też wywołał skojarzenie, tym razem z polską produkcją „Deklaracja nieśmiertelności”. O Manolu wspominałam chyba przy okazji książki „Soliści”. Nie wiem, czy dobieram prawidłowe wagi, ale Manolo dla Włochów i Korczak dla Polaków (oczywiście tych wspinających się) to chyba podobne postacie?
„To nie jest najtrudniejsza droga na świecie, to po prostu najtrudniejsza sportowa droga, jaką udało mi się pokonać. Z tą wspinaczką wiąże się długa historia, która swój początek bierze w chwili, kiedy to zadałem sobie pytanie – jak wygląda miejsce, w którym każdego dnia zachodzi słońce? To właśnie tam skrywa się wieczność – w tym pełnym samotności, zapomnianym krajobrazie górskim znajduje się mała, pionowa, „staromodna” droga, pomiędzy miejscem, gdzie przyszedłem na świat a miejscami, gdzie przyszło mi żyć” – tymi słowami 53-letni Maurizio Zanolla opowiada o swojej motywacji, emocjach związanych z otwarciem linii, którą wypatrzył wiele lat temu i którą przez lata uważał za niemożliwą do poprowadzenia.
Bardzo dobrym pomysłem było zrobienie tego filmu jako obrazu czarno-białego, podobała mi się też ścieżka dźwiękowa – a co okaże się wkrótce – nie zawsze jestem fanką muzyki towarzyszącej filmom górskim. „Ten film przedstawia bardzo osobistą historię człowieka i jego pasji, która przeradza się w obsesję. To obraz artystyczny, subtelny i elegancki w formie” – podkreślało jury.
Nagroda specjalna, dla Najlepszego Filmu Wspinaczkowego trafiła do Petera Mortimera, Nicka Rosena i Josha Lowtera za film „Honnold 3.0”. „Ten perfekcyjnie skonstruowany film, zrobiony przez jeden z najbardziej docenianych reżyserskich zespołów, jest jak spojrzenie w „przyszłość”. Pytanie brzmi” „Kto jest w stanie nadążyć za Alexem Honnoldem?„.
Jeden z bohaterów wypowiadających się w filmie mówi, że to musi być niesamowite uczucie przyjechać do Yosemitów jako Alex Hannold. Ale niesamowitym uczuciem jest już samo oglądanie i poznawanie Aleksa. Hannold jest nie tylko wspinaczem młodej generacji, ale jakiejś następnej generacji, która się jeszcze nie objawiła. Wracając do samego filmu – 3.0 – odwołuje się do jego pomysłu zrobienia łańcuchówski: Mt. Watkins, El Cap i Half Dome w ciągu 24 godzin. Jak sam wyjaśnia w Yosemitach to już taka gra – ile jesteś w stanie zrobić w ciągu 24 godzin? Tylko że on zrobił to w czasie 19 godzin, w 95 proc. jako free solo… Ja wiem, że to może być dla niektórych niejasne, tylko że to jest niejasne nawet dla tych, dla których jest jasne.
W Konkursie Filmu Polskiego spośród 14 obrazów za najlepszy (I Nagroda) jury uznało „Wyprawę na Mnicha” w reżyserii Macieja Stasińskiego (nie widziałam), ukazującą symboliczną wyprawę na Mnicha w Tatrach w wykonaniu Józefa Pitonia, przewodnika, folklorysty, znawcy regionu Podhala.
„Byli chłopcy byli, ale się minęli. I my się miniemy po malutkiej chwili. Na szczęście ta chwila dla niektórych z nas bywa łaskawsza i trwa dłużej…” [słowa piosenki góralskiej] – o tym jak to bywało „drzewiej” opowiadają ludzie spod Tatr w czasie wędrówki na symboliczny dla nas szczyt – Mnicha nad Morskim Okiem.
Laureatem Drugiej Nagrody został film „W Skale” Macieja Stoczewskiego. Bohaterem filmowej etiudy dokumentalnej jest Marian Bała. Postać będąca legendą polskiego alpinizmu od wielu dziesięcioleci związana z Tatrami i schroniskiem w Morskim Oku. W filmie bohater opowiada o swoich przeżyciach związanych z górami, które szczerze pokochał i, z którymi związał swoje całe życie. Słowa Mariana Bały ilustrowane filmowymi zdjęciami gór, układają się w uniwersalną opowieść o życiu i śmierci.
„Morskie Oko to mój drugi dom, zawsze tam wracam” – mówi bohater i zgadzam się z nim też zawsze będę wracać w Tatry. Jednak tym razem coś mnie irytowało. Moje podejście jest takie: ostrożnie z muzyką klasyczną. Z jednej strony wzniosła muzyka i zdjęcia gór to sprawdzony zestaw – zwłaszcza na YouTube’a – ale odchodziłabym od tego w filmach, które mają poważnie traktować góry. Może warto pomyśleć o ścieżce dźwiękowej w kategoriach subtelności. Tak czy inaczej jurorm się podobało:
„Film o człowieku, którego znamy i lubimy…
O górach, które wszyscy kochamy…
O miejscu, które jest, było i będzie dla wielu z nas naszym drugim domem”.
Jury zdecydowało się także wyróżnić film animowany Krzysztofa Kokoryna i Wojciecha Kliczki „Kozica„. Przychylam się do tego wyróżnienia i szczerze gratuluje TPN-owi nie tylko „Kozicy”. Ale wszystkich animacji z tej serii.
Nagrodą Publiczności, szczególnie cenioną przez twórców, został uhonorowany film Janusza Julo Sasa – „Nasz Kasprowy”. To pełna archiwaliów i wspomnień opowieść o historii kolei na Kasprowy Wierch i przede wszystkim o ludziach z nią związanych. To taki pozytywny, dydaktyczny obraz. Historia kolejki na Kasprowy w pigułce. Szczególnie wzruszają wyznania nieżyjącego już Józefa Uznańskiego, który w Kasprowym i kolejce był zakochany dosłownie i w przenośni. Było też to dla mnie kolejne spotkanie z Rafałem Sonikiem, producentem filmu. Kiedy był twarzą akcji „Czyste Tatry” myślałam, że jako biznesmen i rajdowiec trochę się na tle tych gór lansuje, teraz myślę, że faktycznie chce coś dla nich zrobić, więc trzymam kciuki za dalsze projekty.
Przy okazji podziękowania dla organizatorów za zaproszenie. To pierwszy festiwal, na który się oficjalnie akredytowałam i teraz identyfikator będzie sobie leżeć w okolicy biurka i przypominać, jak fajnie było. Z okazji jubileuszowej 10. edycji życzenia stu kolejnych!